sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział XXI Długo i szczęśliwie...

          Czy on to powiedział, czy tylko mi się przesłyszało? Nie, on to powiedział!
          Chłopak patrzył się na mnie, potem ujął moją twarz w dłonie i lekko musnął moje wargi. Boże, jakie boskie uczucie. Zaczęłam więc oddawać jego pocałunki. Jego usta były takie miękkie, no po prostu...To najszczęśliwszy dzień w moim życiu! Nigdy nie czułam się równie szczęśliwa. Nigdy!
          Nagle zadzwonił dzwonek na lekcje. Durna szkoła...
    - Zrywamy się z lekcji? Nie mam ochoty gnić pięć godzin w ławce - zapytał chłopak.
    - Ok. W takim razie gdzie idziemy? - zapytałam i uśmiechnęłam się szeroko.
    - Do mnie?
    - No dobra - powiedziałam i za ręce wyszliśmy ze szkoły. Cały czas rozmawialiśmy i się śmialiśmy. Czułam się bosko, bosko i jeszcze raz bosko! Kiedy doszliśmy pod dom chłopaka, ten wyjął z kieszeni klucz i otwarł drzwi.
    - Panie przodem - powiedział i wskazał na drzwi.
    - No właśnie, panie przodem, to dlaczego jeszcze nie przechodzisz? - zapytałam z szatańskim uśmiechem i zaczęłam uciekać na górę do pokoju chłopaka. Ten był szybki i gdy prawie mnie złapał, potknął się o własną nogę. To jest moja szansa! Pobiegłam więc do pokoju chłopaka i zaczęłam szukać miejsca w którym mogłabym się schować. W końcu wybrałam kabinę prysznicową w jego łazience. Skuliłam się i ledwo powstrzymałam się od śmiechu. Wtedy usłyszałam jak ktoś wchodzi do łazienki.
    - Renesmee...Gdzie się schowałaś? - zapytał cicho i zaczął się skradać. Tylko nie wybuchnij śmiechem, tylko nie...Za późno! Zaczęłam się śmiać na całego. Nagle zauważyłam Bartka, który patrzył się na mnie z szatańskim uśmiechem. Co on planuje? Wtem chłopak włączył prysznic i szybko zasnął przede mną szybę. Próbowałam wyłączyć wodę, ale nie mogłam. Powód? Nie mogła tego wyłączyć! Zaczęłam więc krzyczeć, walić w drzwi i jednocześnie się śmiać.
    - Bartek! Jak się stąd wydostanę, to tego nie przeżyjesz! - krzyczałam. I dopiero teraz udało mi się wyłączyć tą cholerną wodę. Wtedy usłyszałam, jak Bartek wychodzi w łazienki. Czyli, że już nie przytrzymuje szyby. Odsunęłam więc ją i stanęłam przed lustrem. Boże! To ja! Wyglądam ja zobie! Wściekła mina, rozmazany makijaż. Straszne. Czyli czas na zemstę!
          Zaczęłam szukać jakiegoś żelu. Gdy go znalazłam, wzięłam go do ręki i wyszłam z łazienki. Bartek zadowolony jak gdyby nigdy nic siedział zadowolony na fotelu. Gdy mnie zobaczył, aż podskoczył.
    - Boże, jak ty wyglądasz - powiedział z wielkimi oczami.
    - Zemsta jest słodka - wymruczałam i zaczęłam gonić chłopaka. Gdy go prawie dogoniłam, wskoczyłam mu na plecy i wycisnęłam trochę żelu na głowę i do spodni. Chłopak się zatrzymał i postawił mnie na ziemi.
    - No dzięki, wiesz? - powiedział niezadowolony chłopak, ja turlałam się ze śmiechu. - Ja idę się umyć, a ty jak też chcesz, to idź do pokoju Maji - oznajmił i poszedł do pokoju. Zrobiłam więc jak mi mówił. Poszłam do łazienki dziewczyny i umyłam twarz. Potem wysuszyłam głowę i poszłam z powrotem do pokoju chłopaka. Ten siedział na kanapie, ale gdy mnie zobaczył, poderwał się na równe nogi.
    - Coś się stało? - zapytałam i podeszłam do chłopaka.
    - Tak, to znaczy nie, to znaczy...- jąkał się. W końcu westchnął, popatrzył na mnie i uklęknął. - Wiem, że wyznałem ci miłość dopiero dzisiaj i w ogóle, ale...Czy wyjdziesz za mnie? - zapytał. Moje serce stanęło. Czy...on mi się właśnie oświadczył? Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie mogłam. W końcu wciągnęłam powietrze.
    - Tak - odrzekłam. Chłopak uśmiechnął się do mnie, założył mi na palec pierścionek i wstał. Patrzyliśmy na siebie krótką chwilkę, aż chłopak złożył na moich ustach namiętny pocałunek.

          Podsumówując, to najlepszy dzień w moim życiu...


         Koniec :3

----------------------------

Dla tych, który jeszcze nie wiedzą. Zaczęłam nowy blog i zapraszam na niego tu.

Mam nadzieję, się to opowiadanie się podobało. Szczerze, to miało być inne zakończenie, ale odpuściłam. Dziękuje też wszystkim, którzy komentowali już od pierwszego rozdziału. To opowiadanie dotrwało do dziś tylko dzięki wam. Dziękuje :)

poniedziałek, 2 grudnia 2013

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział XX Wyznanie

          Jego usta były coraz bliżej moich. Moje serce biło jak szalone. Jeszcze tylko kilka centymetrów...Ale oczywiście musiał zadzwonić telefon Bartka. Zauważyłam, że był to Taylor. Cholerny pech. Czy on musiał zadzwonić akurat w takim momencie? No masakra.
          Bartek sięgnął do kieszeni do kieszeni po telefon i go wyłączył, co mnie bardzo zdziwiło.
    - Nie odbierzesz? - zapytałam.
    - Potem do niego zadzwonię. Teraz się muszę tobą nacieszyć - oznajmił i posłał mi szeroki uśmiech. Poczułam, że się rumienie, dlatego opuściłam głowę i jarałam się jego podłogą. - Coś nie tak? - zapytał trochę zdziwiony moim zachowaniem. A jak myślisz? Przecież prawie mnie pocałowałeś idioto! I teraz zachowujesz się jak gdyby nigdy nic? Dupa z tobą! Teraz trzeba coś wymyślić.
    - Dowiedziałam się czegoś o moim ojcu - powiedziałam i ukradkiem spojrzałam na chłopaka.
    - Możesz jaśniej? - zapytał.
    - Bo...mój biologiczny ojciec siedzi w więzieniu - odrzekłam na jednym wydechu.
    - Co? Kto ci to powiedział?
    - No ten który mnie porwał.
    - I ty mu tak po prostu uwierzyłaś?
    - Nie rozumiesz? Wszystko by się zgadzało! Nigdy nie byłam podobna do żadnego z rodziców. Tylko moi bracia do matki. Do tego miałam inną grupę krwi. Bo przecież dwa ABRh+ nie dają 0Rh+ prawda? Do tego czasami gdy kłóciłam się z ojcem i mówiłam w nerwach, że wolałabym żeby on nie był moim ojcem, to robił jakąś dziwną minę. To samo matka. I...
    - Renesmee...Może to tylko zbieg okoliczności?
    - Nie przerywaj mi. Do tego najważniejsze. Pytałam się rodziców, gdzie się poznali. Mówili, że na ślubie mojej chrzestnej, a ona miała ślub, gdy ja miałam rok. Czyli, że co? Zrobili sobie dziecko i dopiero potem się poznali? Seks z nieznajomym? Na początku myślałam, że tylko daty im się pomyliły. A teraz...
    - Dobra, to już jest dziwne...
    - No właśnie. Dziwne. A najgorsze jest to, że nie wiem gdzie jest mój ojciec, ani jak się nazywa...
    - Chciałbym ci pomóc, ale nie wiem jak.
    - Najlepiej po prostu zapytam się Lucasa. On na pewno coś wie. A teraz zmieńmy temat. Jak tam u ciebie?
    - Złamany nos, dziesiątki siniaków, podbite oko. Wszystko w jak najlepszym.
    - Przepraszam, to wszystko przeze mnie - powiedziałam i usiadłam na łóżku, chowając twarz w dłonie. Chłopak usiadł obok mnie.
    - Przez ciebie?
    - Tak. Mogłam się zgodzić z nimi pójść. Może wtedy nic by ci nie zrobili...
    - Renesmee, proszę. Nie zadręczaj się. Sam się o to prosiłem.
    - No to mogłam cię przynajmniej powstrzymać.
          Wtem ponownie zadzwonił telefon Bartka. Chłopak wyjął telefon i już miał się rozłączyć, kiedy go powstrzymałam.
    - Odbierz. Ja poczekam - powiedziałam i uśmiechnęłam się do szatyna. Ten odwzajemnił uśmiech i wyszedł na korytarz. I wtedy coś mnie podkusiło, aby podsłuchać jego rozmowę. próbowałam z tym walczyć, ale to było silniejsze ode mnie. Podeszłam więc do drzwi i przyłożyłam do nich ucho.
    - Taylor, ja nie mogę...Nie! nawet nie próbuj. Przecież wiesz, jaka ona jest dla mnie ważna - mówił. Ona? Ważna? To dlaczego próbował mnie pocałować? A może mi się tylko wydawało? Nie, ja nie mogę być zazdrosna. On kocha inną i muszę się z tym pogodzić. Nie mogę z nim być.
          Wtedy do pokoju wszedł Bartek. Uśmiechnął się i usiadł obok mnie. Proszę cię, nie uśmiechaj się tak do mnie, bo zaczynam być coraz bardziej zrozpaczona. Nie pomagasz mi.
    - Wiesz co, przypomniało mi się coś. Muszę iść - odrzekłam i wstałam.
    - Odprowadzę cię - zaproponował.
    - Nie, nie trzeba. Sama dojdę - powiedziałam oschle i zeszłam na dół. Tam szybko ubrałam buty i kurtkę, pożegnałam się z chłopakiem i wyszłam.
          Szłam zaśnieżonymi ulicami. Moja mina i oczy nie wykazywały żadnych uczuć. Nie wiedziałam, dlaczego chce mi się płakać. Przecież wiedziałam, że nigdy nie będziemy razem. A może to dlatego, że dowiedziałam się, że jest zakochany w innej? W każdym razie miałam ochotę wrócić do Bartka, wykrzyczeć mu co do niego czuję i uciec. Ale to by było niemożliwe. Przecież on wie gdzie mieszkam, gdzie chodzę do szkoły. Musiałabym wyjechać, żeby nie zrobić z siebie pośmiewiska.
          Gdy weszłam do domu, zdjęłam buty i kurtkę i poszłam do pokoju Lucasa. Gdy stanęłam pod jego drzwiami, zapukałam i nie oczekując odpowiedzi, weszłam. Mój brat siedział na łóżku z laptopem i pisał z kimś na fb.
    - Musimy pogadać - powiedziałam i usiadłam na krześle przy jego biurku.
    - Yhym - wymruczał dalej pisząc coś na laptopie.
    - Czy mógłbyś to odłożyć i spojrzeć na mnie. To jest ważna sprawa - oznajmiłam trochę zdenerwowana. Chłopak westchnął i odłożył laptop.
    - To co to za ważna sprawa? - zapytał.
    - Czy wiedziałeś o tym, że nasz biologiczny ojciec żyje i jest w więzieniu? - zapytałam prosto z mostu. Chłopak zrobił do mnie wielkie oczy i siedział chwilkę w ciszy.
    - Skąd ty to wiesz?
    - Jeszcze nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
    - Tak, wiedziałem.
    - To mógłbyś mi to wyjaśnić?
    - No więc...Jak jeszcze byłaś w brzuchu matki, to ojciec robić jakieś interesy z mafią. Nie zapłacili mu za coś i zabił żonę szefa tych mafiozów. Zamknęli go za to na dożywocie. Jakiś czas później matka poznała naszego ojca i zakochali się w sobie. Potem był ślub i takie pierdoły i w końcu postanowili, że jak się urodzisz, to nie będą ci nic mówić, żebyś nie szukała ojca. Oto cała historia.
    - Nie powiedzieli mi tak ważnej rzeczy tylko dlatego, że nie chcieli abym znała ojca?
    - Można tak powiedzieć.
    - Paranoja. Idę do siebie.
          Wyszłam z pokoju chłopaka i poszłam do swojego. Spojrzałam na zegar. 17.43. Usiadłam więc na łóżku i wzięłam mojego laptopa. Weszłam na skype, oglądnęłam jakiś film na YouTube i gdy nastała godzina 20.00, poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać.

                                                                  ***

           Rano obudził mnie dźwięk tuczących się talerzy. Czyli, że dziś Ethan robi śniadanie. Ponieważ już mnie obudził, wstałam i udałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i wyszłam z łazienki. Podeszłam do szafy i zaczęłam szukać czegoś, co dałoby się ubrać. W końcu ubrałam zapinaną koszulę w czarne i niebieskie kraty i podarte rurki. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Spakowałam jeszcze książki i zeszłam na dół. Usiadłam przy stole w kuchni i zaczęłam jeść jajecznice przygotowaną przez Ethana. Popiłam jeszcze sokiem i spojrzałam na zegar. Miałam jeszcze trzydzieści minut. Ubrałam więc buty, kurtkę i czapkę i wyszłam z domu.
          Szłam do szkoły jakieś 15 minut. Gdy doszłam, poszłam do sztni i zostawiłam tak niepotzrebne rzeczy. Potem wróciłam na korytarz. Nagle przede mną staną David.
    - Słuchaj, chce pogadać - odrzekł.
    - O co chodzi?
    - Ale może gdzie indziej - powiedział i zaprowadził mnie na klatkę schodową.
    - No więc o czym chciałeś pogadać? - zapytałam.
    - Bo...podobasz mi się dokąd cię poznałem. Nie mogę przestać o tobie myśleć i chciałem zapytać czy...będziesz ze mną chodzić - oznajmił na jednym wydechu. Przyznaję, zaskoczył mnie. Patrzyłam na niego chwilkę zdziwiona.
    - Słuchaj, muszę się zastanowić. Powiem ci później ok? - zapytałam.
    - Dobra. To ja...pójdę - powiedział i szybko wybiegł na korytarz. Dlaczego nie powiedziałam nie? Nie wiem. Może dlatego, że wiem, że nie mam u niego szans. Po za tym, jest nawet ładny. Na samą myśl uśmiechnęłam się sama do ciebie.
    - Co ty w takim dobrym humorze? - zapytał Bartek, który właśnie pojawił się na klatce.
    - A nic, nic - odrzekłam.
    - No mów co się dzieje.
    - Bo...David zaproponował mi chodzenie - oznajmiłam. Chłopak cały zbladł. Co się dzieje.
    - Zgodziłaś się? - zapytał przestraszony.
    - Nie. Powiedziałam, że się zastanowię.
    - I co mu powiesz.
    - Chyba się zgodzę - powiedziałam.
    - Nie możesz tego zrobić - odrzekł trochę przestraszony.
    - Niby dlaczego? - zapytałam i podniosłam jedną brew do góry.
    - Bo...Ja cię kocham!

-------------------------------------------------------------------------------

Jakoś się wyrobiłam, ale rozdział taki na odwal się. I szczerze mówiąc, zaczynam kończyć bloga. Jeszcze jak około dwóch rozdziałów, maksymalnie trzech i koniec. Już zaczynam robić następny blog, więc jak coś, to jeszcze może w tym tygodniu podam link.

A oto stylówka :


 I dawać komenty, bo jak nie, to poszczuje moim psem i kotem :
Proszę, poznajcie mojego kota Ryśka i psa Kubę xD
Dobra, odbija mi :3

sobota, 30 listopada 2013

Rozdział XIX Zemsta

Yyyyeees! Wyrobiłam się! Mam nadzieję, że rozdział się spodoba xD

------------------------------------------------------------------------------

          Było ich czterech. Ten, który stał na ich czele, był łysy, dobrze zbudowany, około czterdziestki. Drugi miał ciemne włosy krótko obcięte wzrostu tego pierwszego, trzeci miał dredy, a czwarty? Był ogromny. Miał jakieś dwa metry. Był umięśniony. Miał małe oczy, których tylko idiota by się na bał.
          Podeszli do nas i jeden uśmiechnął się mnie szyderczo.
    - Czyż to nie Renesmee? Córka mojego przyjaciela? - zapytał. Skąd on znał moje imię. I skąd on zna mojego ojca.
    - Czy my się znamy? - zapytałam, nie ukrywam, przestraszona. Ten tylko się zaśmiał. No i co Cię tak śmieszy?
    - Ty mnie nie, ale ja ciebie tak. A teraz pójdziesz z nami - odrzekł i chwycił mnie za rękę. Wtedy w mojej obronie stanął Bartek.
    - Zostaw ją - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Może i miałby z nimi szanse, gdyby nie było ich czterech.
    - Nie wtrącaj się chłopczyku, bo źle skończysz...- oznajmił i zmarszczył czoło, jednak szatyn się nie przestraszył. - Sam tego chciałeś. Chłopcy, bierzcie go! - zakomunikował. Dwóch z nich podeszło do Bartka i zaczęli go bić po twarzy, klatce piersiowej, a gdy upadł, zaczęli go kopać po brzuchu. Krzyczałam, żeby przestali, ale mnie nie słuchali. Ten trzeci mnie przytrzymywał, abym do nich nie podbiegłam. Krzyczałam jeszcze, aby ktoś nas pomógł, ale okolica była pusta. Było może kilka domków, ale były dopiero jakieś pięćdziesiąt metrów stąd. 

          W końcu go zostawili. Ja byłam cała zapłakana, bo myślałam, że wykończą go na miejscu. Chodź nie dużo brakowało. W jego nosa i ust strumieniami lała się krew. Z trudem oddychał.
    - Chodź mała. Oszczędzimy ci tych widoków - powiedział ich szef i pociągnął mnie za rękę.
    - Nigdzie nie idę! Możecie mnie zabić, ale przynajmniej umrę razem z nim! - krzyknęłam zapłakana i padłam na ziemię. Nie myślałam o konsekwencjach. Myślałam tylko o nim...O Bartku...
    - Nie martw się kochanie. Umrzesz...Ale dopiero jutro - odrzekł i pociągnął mnie za ramię, aby wstała.
    - Nie mów do mnie kochanie...- wysyczała przez zaciśnięte zęby. Mężczyzna zatrzymał się i mnie spoliczkował tak mocno, że aż upadłam.
    - Nie pyskuj... - odpowiedział i wsadził mnie do samochodu.

                                                                                                ***


          Dojechaliśmy pod jakiś opuszczony dom jakieś pół godziny później. W pobliżu nie było żadnych domów. Otworzyli mi drzwi i wyciągnęli mnie siłą. Podeszliśmy do tej rudery. Otworzyli drzwi i weszliśmy do środka. Dom od zewnątrz wyglądał okropnie, ale w środku nadawał się do zamieszkania. Później zaprowadzili mnie do jakichś drzwi. Otworzyli je. Były za nimi schody, prowadzące do piwnicy.

    - Złaź na dół - powiedział jeden z nich. Zeszłam więc, a za mną ich szef. Posadził mnie na ziemi, związał ręce i nogi i już miał odejść kiedy się odezwałam.
    - Czego wy ode mnie chcecie? - zapytałam ze łzami w oczach.
    - Czego? - zapytał mężczyzna i uśmiechnął się szyderczo. - Sprawiedliwości.
    - Ale co ja ci zrobiłam?!
    - Nie ty, ale twój ojciec. Zabił moją żonę. Kobietę, na której najbardziej mi zależało. Więc ja nie będę dłużny - oznajmił. Mój ojciec zabił kobietę? To niemożliwe! On kłamie. Na pewno kłamie.
    - Ale przecież mój ojciec nie żyję, to po co masz mnie zabijać, skoro i tak tego nie widzi?
    - Nie żyje? Czy ty na prawdę myślałaś, że to twój ojciec? Twój prawdziwy ojciec siedzi w więzieniu, a to był tylko nowy kochaś twojej matki.
    - Co? To nie możliwe...
    - Możliwe kochanie. A teraz śpij. jutro odbędzie się twoja ceremonia pogrzebowa - odrzekł, zaśmiał się i wyszedł. 
          Mój ojciec mordercą? Siedzi w więzieniu? To nie mogła być prawda. On na pewno kłamał. Chociaż...Może mówił prawdę! Pamiętam, jak byłam w szpitalu pięć lat temu i potrzebowałam krwi.  Żaden z rodziców nie mógł mi dać, bo ja miałam 0Rh+, a oni ABRh+.  A więc...mój ojciec jest w więzieniu? Dlaczego nikt mi tego wcześniej nie powiedział? Ani matka, ani żaden z moich braci? A może oni też nie wiedzieli? Tysiące pytań bez odpowiedzi przechodziło mi przez głowę. Chodź to nie było i tak najgorsze. Jutro będzie mój koniec. I to wszystko przez mojego biologicznego ojca. Super...

                                                                                             ***

          Poczułam ciepło na moim policzku. Otworzyłam oczy i zobaczyłam...Światło? Czy to ten tunel? Ja umarłam? Zaraz, zaraz. Przecież na końcu tunelu powinien być Bóg. Czyli...to tylko słońce! 

          Rozchyliłam powieki jeszcze szerzej i zauważyłam, że dalej jestem w tej cholernej piwnicy. Wtem usłyszałam otwierające się drzwi. Wkrótce zauważyłam jednego z moich porywaczy. Ten podszedł do mnie i mnie rozwiązał. Już chciałam mu się wyrwać i uciec, ale zauważyłam, że ma broń, więc w każdej chwili mógłby do mnie strzelić.
          Gdy mnie rozwiązał, wyszliśmy na górę. Przy drzwiach stał ten facet, który powiedział mi prawdę o ojcu. Szef tych baranów, którzy mnie porwali. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się szyderczo. Ten uśmiech był bardziej do niego samego niż do mnie, ale i tak był straszny. Normalnie jak jakiś psychopata.
    - Gotowa na śmierć? - zapytał.
    - Głupie pytanie - prychnęłam. Wtedy mężczyzna pociągnął mnie za włosy tak, że teraz patrzyłam się mu prostu w oczy.
    - Może by tak grzeczniej...Chcesz skończyć jak twój chłopak? - zapytał i zaczął się śmiać.
    - I tak mnie zabijecie, to co to za różnica? - zapytałam lekko drżącym głosem.
    - Wiesz dlaczego jeszcze żyjesz? Bo się nie wyrywasz i myślisz realistycznie - odrzekł i mnie puścił. - A teraz chodź.
          Wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się do lasu. Dreptaliśmy coraz głębiej i głębiej, aż stanęliśmy w miejscu. Byliśmy chyba jakiś kilometr od ich domostwa. Ten, który mnie trzymał, popchnął mnie tak, że upadłam na ziemię. Większość ludzi pewnie umierałaby ze strachu, ale ja bardziej miałam ochotę ich zabić. Miałam dość tego, że mną tak pomiatali. Bardzo podobnie wyglądało to w podstawówce. Wszyscy mieli mnie gdzieś. Pomiatali mną, popychali, wyrzucali moje rzeczy przez okno. I to tylko dlatego, że byłam grubsza niż inni i bardzo nieśmiała. Jedynie Bartek uśmiechał się do mnie, rozmawiał ze mną na przerwach i gdy widział, że ktoś mi dokucza, bronił mnie. Maja też była wsparciem i trochę Fabian. Oni też mi pomagali.
          Potem jednak miałam dość. Wyjechałam z rodzicami do Memhis i postanowiłam pokazać sobie, że nie jestem jakąś bezużyteczną szmatą, ale dziewczyną która nie da sobą pomiatać.
          I teraz wspomnienia wróciły. Zacisnęłam pięści i spuściłam głowę. Liczyłam do dziesięciu, bo to mnie uspokajało. Gdy już poczułam się trochę lepiej, wstałam i patrzyłam co robią moi oprawcy.
    - Bierz łopatę i kop - powiedział jeden z nich. Popatrzyłam na niego jak na idiotę i zapytałam.
    - Po co?
    - Jak to po co? Teraz sama sobie kopiesz grób! 
          Mam sobie kopać grób? Szczerze mówią, to trochę się zlękłam. Zaczęłam powoli kopać, co było trudne zważając na to, że było mi zimno i zamarznięta ziemia nie dała się "oszpecić". Po pewnych czasie jednak jakoś mi poszło. Kopałam chyba z dwie godziny, kiedy moja ciekawość zwyciężyła i postanowiłam zapytać.
    - Chcecie mnie zakopać żywcem, czy mnie przynajmniej zastrzelicie? - zapytałam i poczułam wielką gulę w gardle.
    - Właśnie się zastanawiam jak by z tobą skończyć, ale myślę, że już się trochę namęczyłaś, więc wystarczy, że wykopiesz dół, my cię zastrzelimy i będziesz spoczywać w pokoju wiecznym. Amen - oznajmił spokojnie i uśmiechnął się do mnie.
          Chciałam zacząć z powrotem kopać, kiedy mężczyzna podszedł do mnie i zaglądnął do dziury.
    - No, no, no. Dobrze się spisałaś. A teraz pomódl się, bo twój koniec jest bliski - zakomunikował i podszedł do kolegi. Stanęłam więc czekając na mężczyznę, wzięłam głęboki wdech i przeżegnałam się.
    - Panie, proszę, uratuj mnie - wyszeptałam i do oka naleciała mi łza. Wtedy podszedł do mnie mężczyzna i wycelował do mnie. Zamknęłam oczy i czekałam na śmierć. Nagle usłyszałam strzał. Tylko dlaczego ja jeszcze żyję? Otworzyłam więc oczy i zobaczyłam, że w naszą stronę biegnie kilkunastu mężczyzn w czarnych ubraniach i kilku w normalnych. Wtedy jeden podszedł do mnie.
    - Jestem z policji. Zabiorę cię do domu. Chodź ze mną - powiedział i uśmiechnął się do mnie. Poszłam więc w stronę którą mi wskazał. Wsiadłam do samochodu i pojechaliśmy.
       
                                                                                               ***

          Niecałą godzinkę później, znalazłam się pod moim domem. Stali przed nim Lucas, Ethan i oczywiście Ebi. Zaraz tylko gdy samochód się zatrzymał, podbiegłam do nich i ścisnęłam mocno. Poczułam, że płaczę. Dlaczego? Bo myślałam, że już więcej ich nie zobaczę. Gdy ich puściłam zobaczyłam, że po policzku Ethana spłynęła łza.
    - Et, ty płaczesz? - zapytałam zaskoczona.
    - Nie, coś mi wpadło do oka - oznajmił. Podniosłam więc jedną brew do góry i patrzyłam na brata. -= No co? Myślałem, że już więcej cię nie zobaczę.
          Wtedy wszyscy się zaśmialiśmy. Ale o czymś zapomniałaś, a raczej o kimś. O Ebim. Kucnęłam więc i przytuliłam psa.
    - Od dzisiaj zaraz po lekcjach wracasz do domu - zarządził Lucas.
    - Pierwszy raz w życiu muszę się z tobą zgodzić - powiedział Ethan. Popatrzyłam się na nich maślanymi oczkami zapytałam.
    - Ale dlaczego?
    - Dlaczego? Dopiero co wróciłaś z jakiegoś lasu, a już cię porywają - odrzekł Luc. Ja tylko wywróciłam oczami i weszliśmy do domu. Usiadłam na kanapie w salonie i wtedy mi się coś przypomniało.
    - A co z Bartkiem? - zapytałam gwałtownie.
    - Już myślałeś, że nie spytasz. Nie stało mu się nic bardzo poważnego. Jest okropnie poobijany i ma złamany nos.
    - Mogę do niego jechać? - zapytałam
    - Ale może lepiej najpierw się umyj i ubierz - zaproponował Ethan.
    - Dobry pomysł - oznajmiłam i pobiegłam na górę. Szybko wbiegłam do pokoju i zaczęłam szukać czegoś szafie. Zdecydowałam się na białą luźną koszulkę na ramiączkach, na nią jeansową zapinaną koszulę i jeansowe rurki. Wszystko położyłam na łóżku, a sama poszłam do łazienki. Wzięłam szybki gorący prysznic i wyszłam. Ubrałam jeszcze przygotowane wcześniej ubrania i zeszłam na dół. Podeszłam do drzwi i ubrałam kozaki i kurtkę i stanęłam w kuchni.
    - Renesmee melduje się do gotowości do pojechania do Bartka - odrzekłam i zasalutowałam. Moi bracia się zaśmiali.
    - Dobra, idź do samochodu. Zaraz do ciebie przyjdę - powiedział Lucas. Tak też zrobiłam. Usiadłam na miejscu pasażera obok miejsca kierowcy i czekałam na brata. Ten przyszedł chwilkę później i pojechaliśmy.
          Na miejsce dotarliśmy jakieś dziesięć minut później. Powiedziałam bratu, żeby na mnie nie czekał, bo pewnie chwilkę u niego zostanę i wyszłam z samochodu. Podeszłam do drzwi i zadzwoniłam dzwonkiem. Jego dźwięk rozszedł się po całym domu. Po chwili w drzwiach zobaczyłam ojca Bartka?
    - Renesmnee? Nic ci nie jest? Przecież cię porwali - zapytał zdziwiony.
    - Tak, ale policja przyszła w ostatniej chwili. Czy jest Bartek? - zapytałam.
    - Tak, na górze - odpowiedział. Weszłam więc na korytarz, ściągnęłam kurtkę i buty i weszłam po schodach na drugie piętro. Podeszłam do drzwi do pokoju Bartka i powoli je uchyliłam. Chłopak siedział na łóżku i trzymał twarz w dłoniach. Gdy usłyszał zamykające się drzwi, gwałtownie podniósł się z łóżka. Gdy mnie zobaczył, stał przez chwilkę zaskoczony, lecz gdy zrozumiał co się dzieje, na jego twarzy pojawił się uśmiech ulgi. Podbiegł do mnie i podniósł mnie obracając się kilka razy. 
    - Boże! Renesmee! Ty żyjesz! - krzyknął i postawił mnie na ziemi.
    - Jak widać - odrzekłam. Wtedy chłopak ujął moją twarz w dłonie i przybliżył do swojej...

---------------------------------------------------------------------------------------
Stylówka u Bartka :

A teraz sobie poczekacie do najwcześniej poniedziałku. Jutro się muszę uczyć na poprawę kartkówki i muszę zadanie zrobić, więc...Poczekacie.
A teraz się będziecie zastanawiać co dalej xD Jestem okropna mvahahahaha

czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział XVIII Ponowne spotkanie

          Dzisiaj jest beautiful day Dodaje rozdział. Dzisiaj dostałam dwie SUPER zadowalające ocenki, więc pieprzyć naukę. Do tego muszę się odprężyć po próbnym sprawdzianie szóstoklasisty. No nie wiem po co on w ogóle istnieje, ale dobra. Nie gadamy już o tym.
          Nie napiszę, że ten rozdział będzie nudny, bo mnie Miki zabiję, więc napiszę, że nie ma w nim jakiejś mega akcji, ale w następnym będzie się działo. Mam już pomysł. Nie przedłużam i zapraszam xD

---------------------------------------------------------------------------------------------

          Obudził mnie ciepły język na moim policzku.
    - Bartek? - zapytałam. Dopiero, gdy otworzyłam o czy, zrozumiałam jaka ja jestem głupia. Jasne, Bartek specjalnie do mojego pokoju przyszedł, żeby mnie polizać. Moja chora wyobraźnia. - Ebi, nie rób tak więcej. - pogroziłam psu palcem. Ten tylko skulił ogonek i zrobił do mnie maślane oczka. - No nie patrz się tak na mnie. I złaź ze mnie. Chcę wstać - powiedziałam i pies posłusznie zeskoczył z mojego łóżka. Wstałam więc i podeszłam do szafy. Zaczęłam szukać czegoś co dałoby się ubrać do szkoły. W końcu zdecydowałam się na kremową luźną koszulkę, potargane jeansy i szarą czapkę. Wszystko położyłam na łóżku, a sama poszłam do łazienki się odświeżyć. Zajęło mi to około 10 minut. Później wyszłam z łazienki i ubrałam wcześniej przyszykowane ubrania. Moje włosy splotłam w warkocz na boku, a grzywkę zostawiłam bez zmian. Tak ubrana stanęłam przed lustrem.
          Nastolatka około sto siedemdziesiąt wzrostu, włosy koloru bardzo jasnego brązu do łokci, oliwkowa cera, szczupła. Szczerze mówiąc, to nie podobałam się sobie. Miałam jakieś kompleksy. Wszyscy uważają, że jestem śliczna, zwłaszcza, gdy nie mam już czerwonych włosów, lecz ja tak nie uważałam. Chodź zaczynałam myśleć, że się mylę. Bartek powiedział, że jestem ładna, a on zawsze mówił mi nawet bolesną prawdę.
          Gdy pomyślałam, że spędziłam z nim jakieś 24 godziny sam na sam w lesie, to zaczęłam się rumienić. No dobra, nie sam sam, bo był jeszcze Ebi, ale mniejsza.
    - I jak wyglądam? - zapytałam psa. Ten zaczął mi się przyglądać i przekręcać łeb na prawo i lewo, aż w pewnej chwili zaszczekał radośnie. - Znawca mody się znalazł. - pokręciłam głową i uśmiechnęłam się do psa. Ten zrobił się wtedy jeszcze bardziej radosny.
          Spakowałam jeszcze książki i zeszłam na dół. W kuchni zobaczyłam Ethana, który siedział z jakimś chłopakiem i rozmawiał. Podeszłam do nich i dopiero teraz zobaczyłam twarz chłopaka.
    - Damian? - zapytałam. Przecież to ten chłopak, którego spotkałam kilka tygodni temu w parku. No tego, co mu telefon oddałam.
    - Renesmee? Co ty tu robisz? - zapytał równie zaskoczony.
    - Mieszkam - oznajmiłam.
    - To wy się znacie? - zapytał tym razem Ethan.
    - No tak. Spotkaliśmy się kiedyś na ulicy. Oddałam mu telefon, który mu wypadł. A wy?
    - No on jest bratem mojej dziewczyny - odrzekł Ethan.
    - Aaaa...tej w ciąży? - uśmiechnęłam się szyderczo.
    - Nawet ona wie? Dlaczego ja zawsze dowiaduje się ostatni? - zapytał obrażony Damian.
    - No nie wiem. A teraz mów. Jak tam siostrzyczka się czuje? Kiedy będę mogła ją poznać? Jak coś, to mogę czasami opiekować się dzieckiem - odparłam. Obaj popatrzyli na mnie dziwnie.
    - Ona jeszcze nawet nie urodziła - powiedział Damian.
    - To samo jej mówiłem.
    - Nie zmieniać tematu. Ja tu się poważnie pytam.
    - No czuje się dobrze, a poznasz ją...
    - Jutro - oznajmił mój brat.
    - Jutro? Super! A teraz czy mogę coś zjeść? Głodna jestem.
          Damian podał mi talerz z kanapkami. Zjadłam dwie i przysłuchiwałam się o czym rozmawiali mój brat i Damian. Przynajmniej dowiedziałam się jakie tematy mają faceci. Tymi tematami są kobiety, kobiety, kobiety, kłótnia o kobietę, kobiety, kobiety, siostra Damiana, kobiety, kobiety i tak w kółko. No a mówią, że to kobiety paplają bez sensu. Masakra. W pewnej chwili im przerwałam i powiedziałam, że idę do szkoły. Idź odpowiedź, to było zwykłe "siema" i wrócili do rozmowy. No dobra, przerywać nie będę. Ubrałam więc czarne kozaki, błękitny płaszczyk, wzięłam torbę i wyszłam z domu. Szłam jakieś pół godziny, gdy doszłam pod szkołę. Weszłam do niej i wszystkie niepotrzebne rzeczy włożyłam do szafki. Nagle podeszła do mnie jakaś dziewczyna.
    - Dyrektor woła Cię do swojego biura - powiedziała.
    - A wiesz po co? - zapytałam.
    - Pewnie będzie tobie i Bartkowi kazania prawić, że się w lesie zgubiliście.
    - Dzięki - odrzekłam i podeszłam do drzwi biura. Wzięłam głęboki wdech i zapukałam. Gdy usłyszałam proszę, zaczęłam powoli otwierać drzwi. Bartek siedział na jednym z foteli, a za biurkiem był dyrektor. Wskazał ręką, abym usiadła i po pewnym czasie zaczął.
    - Czy wy do reszty oszaleliście? Żeby iść w sam środek lasu? Samym - zapytał zdenerwowany. Zaczynam się go bać.
    - Przepraszamy - powiedziałam niepewnie. Ten poparzył się na mnie srogo.
    - Myślicie, że zwykłe przepraszam wystarczy? Trzeba było policję wzywać. Tak się o was martwiliśmy. Macie szczęście, że się znaleźliście cali i zdrowi. Ale kara was nie ominie. Zostajecie po lekcjach i sprzątacie stołówkę po wczorajszej wojnie na jedzenie. A teraz idźcie. Mam dużo pracy.
          Wyszliśmy więc i poszliśmy do sali w której mieliśmy mieć lekcje. Usiadłam obok Bartka.
    - Sorry, to wszystko moja wina. Przeze mnie masz problemy - powiedział Bartek.
    - Bartek, nie zaczynaj. To też moja wina. W końcu mogłam cię powstrzymać - oznajmiłam i popatrzyłam się na chłopaka. Ten miał się odezwać, kiedy do sali weszły Katrin i Andrea.
    - Renesmee! - krzyknęły i przytuliły mnie mocno. Gdyby jeszcze ściskały mnie tak kilka sekund, pewnie skończyłabym w szpitalu z śladami duszenia.
    - Dobra, dobra. Puśćcie mnie! - oznajmiłam i uśmiechnęłam się do siebie.
    - Jak się stęskniłyśmy! A wy co macie takie miny? - zapytała Katrin.
    - Dyrektor ma do nas jakieś wąty. Mamy sprzątać po lekcjach stołówkę - odrzekłam.
    - Dzisiaj? A chciałam żebyś do mnie przyszła. No nic. Pomożemy ci - powiedziała Katrin.
    - Co? Nie. Nie będę was w to wciągać.
    - Ale to żaden problem.
    - Nie, przecież mówię - oznajmiłam i wtedy zadzwonił dzwonek. Niemiecki. Szajse! Oczywiście usiadłam obok Bartka.
          Gdy do sali wszedł nauczyciel , zaczął coś pieprzyć, że fajnie że się znaleźliśmy, ble ble ble, coś tam, coś tam. Cały czas przedrzeźniałam ruchy nauczyciela, który był zwrócony do tablicy, więc mnie nie widział. Bartek także przedrzeźniał nauczyciela, a Taylor wyrzucał samoloty przez okno i rzucał tamponami i prezerwatywami. No zabawa w najlepsze. w pewnej chwili nauczyciel odwrócił się w naszą stronę. My z Bartkiem to zauważyliśmy, więc udawaliśmy, że piszemy, lecz Taylor dalej bawił się w rzucanie tym, co miał w plecaku. Nauczyciel widząc to, zmarszczył czoło i wskazał palcem na drzwi. Tay mruczał pod nosem jakieś przekleństwa i wyszedł z sali kierując się prosto do dyrektora.
          Reszta lekcji minęła już normalnie. Matma, matma, fizyka, angielski, biologia, historia i w-f. Kiedy lekcje się skończyły, czekałam na korytarzu na Bartka. Gdy podszedł do mnie, wywrócił oczami i poszliśmy do stołówki. Sprzątanie zeszło nam do godziny 17.47. Gdy skończyliśmy, byliśmy wykończeni. Wywlekliśmy się przed szkołę i już miałam iść do domu, kiedy Bartek mnie zatrzymał.
    - Dasz się zaprosić na pizze? - zapytał i podrapał się po głowie. Oooooo...Jak on słodko wyglądał. I jak mu nie odmówić, kiedy robi takie oczka?
    - Okej, czemu nie - oznajmiłam i uśmiechnęłam się do chłopaka. Ten odwzajemnił uśmiech i ruszyliśmy w stronę pizzerri. Nie szliśmy za długo, bo tylko jakieś piętnaście minut. Szatyn otworzył mi drzwi i weszliśmy do środka. Usiedliśmy pod oknem.
    - I jak tam po tej przygodzie w lesie? - zapytał i zaczął się we mnie wpatrywać. Poczułam się niepewnie, lecz starałam się tego nie okazywać.
    - Jakoś ujdzie? A u ciebie?
    - Ojciec prawił mi kazanie do wieczora, ale tak po za tym to dobrze.
          Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo podeszła do nas jakaś blondynka, aby odebrać zamówienie. Bartek poprosił pizze pepperoni, więc się sprzeczać nie będę. I byłoby wszystko okej, gdyby nie to, że ta babka rozbierała Bartka wzrokiem. Cały czas robiła też do niego maślane oczka. W pewnej chwili spiorunowała ją wzrokiem, mówiącym "Won od niego! Jest mój jędzo!". Ta popatrzyła na mnie krzywo i odeszła. Bartek nie widział naszej walki na wzrok, bo rozmawiał przez telefon z ojcem. Ja, jako lwica, walcząca o ukochanego, który nie zauważa jej starań.
          Po jakimś czasie dotarła do nas nasza pizza. Jedliśmy ją i się śmialiśmy chyba z godzinkę. Wtedy postanowiliśmy już iść do domów, bo zaczynało się robić późno i było bardzo ciemno. Bartek zapłacił i wyszliśmy. Wyruszyliśmy w stronę mojego domu. Wtem po jakimś czasie zauważyłam, że w naszą stronę idzie kilku facetów. Wyglądali jak...gangsterzy?

-------------------------------------------------------------------------------------

Jakoś się wyrobiłam. I teraz właśnie zacznie się akcja. W następnym rozdziale bardziej się postaram. Mam nadzieję, że się spodoba. A teraz stylówka Rem w szkole :
Czekam na opinie xD

środa, 27 listopada 2013

Pytanie !

          No więc chciałam się zapytać, czy macie jakiś pomysł na następny rozdział? Mam już jeden pomysł, ale nie wiem czy się spodoba. Jest raki trochę dziwny, ale i tak mi się podoba xD
          Do tego jeszcze chcecie, żebym robiła ponad sześćdziesiąt rozdziałów :p No więc zrobię sześćdziesiąt jeden :) No co? Jest ponad sześćdziesiąt. Teraz postaram się dodawać częściej rozdziały, bo chcę zacząć już inny blog, a do tego wpadam w deprechę. Dlaczego? Bo wszyscy tak wspaniale piszą, a ja? Za grosz talentu. No może trochę :p
          Oczywiście nie martwcie się. Rozdziały będę dodawać normalnie, bo moja deprecha trwa tak około trzech godzin. więc...
          Bardzo proszę, aby wszyscy pisali w tym poście, co by w moim blogu zmienili. Nie obrażę się. Przynajmniej będę wiedziała, że gdy to poprawię, to opowiadanie będzie git xD
       
          Dobra, nie przynudzam już. 18 rozdział chyba 28 listopada. Pozdrowionka i dobrych ocen życzę xD

A zmieniając temat. Wie ktoś co się dzieje z Megi? Wszystkie posty pousuwane i do tego żadnego znaku życia. Wie ktoś co się z nią dzieje? :|

Rozdział XVII Odnalezieni

Dodaje rozdział dzisiaj, ponieważ jestem taka szczęśliwa xD
Wczoraj na dyskotece chłopak, który mi się podoba zaprosił mnie do tańca xD Ouaaaaaa :D
Wiem, że was to nie obchodzi, ale po prostu musiałam to gdzieś napisać.

A właśnie. Jak tam u twojego Bartka, Slotkasasa?

----------------------------------------------------------------------------------

          No i co ja mam teraz powiedzieć? Prawdę? Nigdy w życiu! Za wariatkę mnie weźmie. Nie mogę mu powiedzieć prawdy. Nie mogę... Tylko co ja mam w takim razie powiedzieć? Najlepiej nie będę nic mówić.
    - Najgorsze jest to, że w najbliższym czasie na pewno się tego nie dowiesz - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
    - I tak się dowiem. Mam swoje źródła - odrzekł.
    - No jestem ciekawa od kogo - zapytałam i podniosłam jedną brew do góry.
    - Od Katrin? Wystarczy ją tylko upić i już wszytko wyśpiewa - oznajmił wesoło.
    - No wiesz? Jak możesz.
    - Dobra, żartuje. Powiesz jak będziesz chciała.
          Całe szczęście nie naciska. Gdyby dowiedział się prawdy. I akurat teraz, kiedy jesteśmy uwięzieni w jakimś lesie... Przecież on by się do mnie więcej nie odezwał, a tego nie chcę. W końcu go kocham...

                                                            ***

          Obudziłam się. Moja głowa leżała na Ebim. Gdy podniosłam ją, pies od razu się zerwał i zaczął wesoło machać ogonkiem.
    - Ebi, a gdzie twój pan, co? - zapytałam psa, a ten liznął mnie w nos. No z wiekiem zaczynam być coraz głupsza. Z psem rozmawiam jakby on miał mi odpowiedzieć. Mądre. Nagle z lasu wyszedł Bartek. I co miał w ręce? Zająca!
    - Jak ty go złapałeś - zapytałam i podniosłam jedną brew do góry.
    - Ma się swoje sposoby - oznajmił i uśmiechnął się szyderczo.
    - Kiedy ty przestaniesz mnie zaskakiwać?
    - Nigdy!
          Gdy byliśmy po śniadaniu, postanowiliśmy przejść się po lesie. Pogoda nie była za ładna. Ciemno, jak w dupie u murzyna i deszcz, ale tak po prostu wyszło.
          Chodziliśmy więc razem z Ebim po całym lecie, aż usłyszeliśmy jakiś hasał. Coś jakby...helikopter? Tak, to był na pewno on. Czyli, że jesteśmy wybawieni.
          Pobiegliśmy w stronę źródła hałasu. W pewnej chwili dobiegliśmy na jakąś polankę na której stał helikopter. Widać było, że był policyjny. Gdy ludzie z niego nas zobaczyli, podeszli do nas.
    - Czy to wy jesteście Bartek Stępień i Renesmee Richardson? - zapytał jeden z policjantów.
    - Tak - odpowiedziałam.
    - Nareszcie was znaleźliśmy. Chodźcie do helikoptera. Zabierzemy was do domu. Wasi bliscy się o was martwią - powiedział i uśmiechnął się. Spojrzeliśmy wesoło na siebie z Bartek i poszliśmy za mężczyzną. Dopiero teraz przypomniałam sobie o Ebim.
    - Przepraszam. Czy może lecieć z nami pies? - zapytałam z nutką nadziei.
    - Tak.
          Ucieszyłam się i to bardzo. Polubiłam tego mięciutkiego zwierzaczka. Zawołałam go więc. Podbiegł do mnie wesoło machając ogonkiem. Wsiedliśmy więc do helikoptera i polecieliśmy.

                                                                       ***

          Zaczęliśmy lądować. Znałam to miejsce. Był to pobliski park. Gdy byliśmy ziemi, zobaczyłam, że w oddali jest Ethan i Lucas. Od razu do niech pobiegłam. Rzuciłam się Lucasowi w ramiona. Potem go puściłam i podbiegłam do Ethana. Ten mnie podniósł i obkręcił się ze mną kilka razu.
    - Boże! Renesmee! Jak się martwiłem! - powiedział Ethan. Wtedy puściłam go i zrobiłam srogą minę.
    - Od kiedy to ty się o mnie martwisz? - zapytałam.
    - On mówi prawdę. Tak się martwił, że nawet z imprez zrezygnował - oznajmił Lucas i wyszczerzył do mnie swoje śnieżnobiałe zęby.
    - Serio? Aż tak za mną tęskniłeś? Kochany braciszeeeek - krzyknęłam wesoło i ścisnęłam Ethana za szyję.
    - Dobra, puść. Chcesz mnie udusić? - zapytał.
    - Przepraszam. - puściłam chłopaka i splotłam ręce pod biustem.
    - Mam nadzieję, że ten twój Bartuś się dobrze tobą opiekował. - Ethan spojrzał ukradkiem na Bartka. Won od niego! Zostaw mojego kochanego Bartusia ty niedobry!
    - Oj weź odpuść. Przecież jeszcze żyje, prawda?
    - Mam tylko nadzieję, że i ty w ciążę nie zajdziesz. Już jedno dziecko mi wystarczy - odrzekł Ethan i spojrzał na mnie.
    - O co ty mnie posądzasz?
    - A nic, nic - powiedział Lucas.
    - Ale i tak będziemy mieć nowego domownika - oznajmiłam wesoło.
    - O co Ci chodzi? - zapytali równo. Witać było na ich twarzach strach. Czy oni na serio myślą, ale ja w ciąży jestem? Paranoicy!
    - Nie jestem w ciąży! Odczepcie się! Mi tu o Euzebiusza chodzi! - krzyknęłam i zawołałam psa. Ten szybko podbiegł i popatrzył się na mnie. - Poznajcie Ebiego. Znaleźliśmy go w lesie. Chodź właściwie to on nas znalazł.
    - Czyli, że już się nakręciłaś, że będziemy go mieć, tak? - zapytał Lucas.
    - No oczywiście, że tak. To chyba lepsze niż dziecko prawda?
    - Dobra, bierzemy go - powiedział Ethan. Od razu zachichotałam. Widać było, że Et nie chce już więcej o dzieciach słuchać. No więc wsiadłam do samochodu razem z Ebim i braćmi i pojechaliśmy do domu.
          Dojechaliśmy jakieś 15 minut później. Od razu gdy wpadłam do domu, spojrzałam na zegar. Była godzina 17.34, poniedziałek. Czyli, że spędziliśmy w tym buszu ponad dzień. A może dwa? Nie wiem. Straciłam orientacje w czasie.
    - Ja idę na górę się umyć, przebrać i wyspać. Zawołacie mnie potem na kolację?  zapytałam.
    - Tak, idź - odrzekł Lucas. Wzięłam więc Ebiego na górę.
          Otworzyłam powoli drzwi do mojego pokoju. Boże, jak ja za nim tęskniłam. Może to tylko kilka dni, ale wydawało mi się, jakby to była wieczność. Weszłam więc do łazienki i wzięłam długą, gorącą kąpiel. Potem ubrałam moją piżamkę i napisałam sms do Katrin i Andrei.

Do : Katrin
Hej, to ja, Renesmee. Stęskniłaś się na mną?
Właśnie wróciliśmy. Jutro się spotkamy.

Renesmee ♥♥♥

Do : Andrea
No hej. Już jestem w domu.
Wszystko ze mną dobrze. Jutro w szkole się zobaczymy

Renesmee ♥♥♥

      Po kilku sekundach obydwie odpisały, że się o mnie martwiły i jak ze mną. Odpisałam, że wszytko w porządku i wgl. Potem postanowiłam umyć Ebiego. Był cały w błocie, więc by się przydało. Nalałam więc wodę do wanny i zawołałam psa. 
    - Ebi, wchodź do wanny, no proszę Cię - poprosiłam, a pies spojrzał tylko na mnie - No nie patrz się tak, chodź - powiedziałam i podeszłam do psa. Podniosłam go jakoś i włożyłam do wanny. Oczywiście musiałam go umyć zwykłym szamponem, bo dla psów nie miałam. Szorowałam go około pięciu minut. Potem wyjęłam go i dobrze wytarłam.
    - No teraz to jakoś wyglądasz - powiedziałam do psa i zeszłam na dół. Na stole już czekały na mnie moje ukochane naleśniczki z czekoladą. Rzuciłam się na nie i zjadłam jak najszybciej mogłam. Potem podziękowałam i wyjęłam z lodówki jakąś kiełbasę. Dałam ją psu. Potem do jednej z misek nalałam wody i dałam Ebiemu. On także wszystko szybko zjadł i poszliśmy na górę. Położyłam się wykończona na moim kochanym łóżeczku, otuliłam ciało cieplutką kołdrą i próbowałam zasnąć. W pewnej chwili na łóżko wskoczył Ebi. Przytuliłam się do niego i zasnęłam.
       
---------------------------------------------------------------------------

Sorki, że taki nudny, ale ojciec cały czas mi dupę suszy. Masakra ! :p

A tera zdjęcia :
 Ebi, to ten po prawej xD




 Katrin xD Już dawno miałam wkleić, ale zapominałam :p