sobota, 30 listopada 2013

Rozdział XIX Zemsta

Yyyyeees! Wyrobiłam się! Mam nadzieję, że rozdział się spodoba xD

------------------------------------------------------------------------------

          Było ich czterech. Ten, który stał na ich czele, był łysy, dobrze zbudowany, około czterdziestki. Drugi miał ciemne włosy krótko obcięte wzrostu tego pierwszego, trzeci miał dredy, a czwarty? Był ogromny. Miał jakieś dwa metry. Był umięśniony. Miał małe oczy, których tylko idiota by się na bał.
          Podeszli do nas i jeden uśmiechnął się mnie szyderczo.
    - Czyż to nie Renesmee? Córka mojego przyjaciela? - zapytał. Skąd on znał moje imię. I skąd on zna mojego ojca.
    - Czy my się znamy? - zapytałam, nie ukrywam, przestraszona. Ten tylko się zaśmiał. No i co Cię tak śmieszy?
    - Ty mnie nie, ale ja ciebie tak. A teraz pójdziesz z nami - odrzekł i chwycił mnie za rękę. Wtedy w mojej obronie stanął Bartek.
    - Zostaw ją - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Może i miałby z nimi szanse, gdyby nie było ich czterech.
    - Nie wtrącaj się chłopczyku, bo źle skończysz...- oznajmił i zmarszczył czoło, jednak szatyn się nie przestraszył. - Sam tego chciałeś. Chłopcy, bierzcie go! - zakomunikował. Dwóch z nich podeszło do Bartka i zaczęli go bić po twarzy, klatce piersiowej, a gdy upadł, zaczęli go kopać po brzuchu. Krzyczałam, żeby przestali, ale mnie nie słuchali. Ten trzeci mnie przytrzymywał, abym do nich nie podbiegłam. Krzyczałam jeszcze, aby ktoś nas pomógł, ale okolica była pusta. Było może kilka domków, ale były dopiero jakieś pięćdziesiąt metrów stąd. 

          W końcu go zostawili. Ja byłam cała zapłakana, bo myślałam, że wykończą go na miejscu. Chodź nie dużo brakowało. W jego nosa i ust strumieniami lała się krew. Z trudem oddychał.
    - Chodź mała. Oszczędzimy ci tych widoków - powiedział ich szef i pociągnął mnie za rękę.
    - Nigdzie nie idę! Możecie mnie zabić, ale przynajmniej umrę razem z nim! - krzyknęłam zapłakana i padłam na ziemię. Nie myślałam o konsekwencjach. Myślałam tylko o nim...O Bartku...
    - Nie martw się kochanie. Umrzesz...Ale dopiero jutro - odrzekł i pociągnął mnie za ramię, aby wstała.
    - Nie mów do mnie kochanie...- wysyczała przez zaciśnięte zęby. Mężczyzna zatrzymał się i mnie spoliczkował tak mocno, że aż upadłam.
    - Nie pyskuj... - odpowiedział i wsadził mnie do samochodu.

                                                                                                ***


          Dojechaliśmy pod jakiś opuszczony dom jakieś pół godziny później. W pobliżu nie było żadnych domów. Otworzyli mi drzwi i wyciągnęli mnie siłą. Podeszliśmy do tej rudery. Otworzyli drzwi i weszliśmy do środka. Dom od zewnątrz wyglądał okropnie, ale w środku nadawał się do zamieszkania. Później zaprowadzili mnie do jakichś drzwi. Otworzyli je. Były za nimi schody, prowadzące do piwnicy.

    - Złaź na dół - powiedział jeden z nich. Zeszłam więc, a za mną ich szef. Posadził mnie na ziemi, związał ręce i nogi i już miał odejść kiedy się odezwałam.
    - Czego wy ode mnie chcecie? - zapytałam ze łzami w oczach.
    - Czego? - zapytał mężczyzna i uśmiechnął się szyderczo. - Sprawiedliwości.
    - Ale co ja ci zrobiłam?!
    - Nie ty, ale twój ojciec. Zabił moją żonę. Kobietę, na której najbardziej mi zależało. Więc ja nie będę dłużny - oznajmił. Mój ojciec zabił kobietę? To niemożliwe! On kłamie. Na pewno kłamie.
    - Ale przecież mój ojciec nie żyję, to po co masz mnie zabijać, skoro i tak tego nie widzi?
    - Nie żyje? Czy ty na prawdę myślałaś, że to twój ojciec? Twój prawdziwy ojciec siedzi w więzieniu, a to był tylko nowy kochaś twojej matki.
    - Co? To nie możliwe...
    - Możliwe kochanie. A teraz śpij. jutro odbędzie się twoja ceremonia pogrzebowa - odrzekł, zaśmiał się i wyszedł. 
          Mój ojciec mordercą? Siedzi w więzieniu? To nie mogła być prawda. On na pewno kłamał. Chociaż...Może mówił prawdę! Pamiętam, jak byłam w szpitalu pięć lat temu i potrzebowałam krwi.  Żaden z rodziców nie mógł mi dać, bo ja miałam 0Rh+, a oni ABRh+.  A więc...mój ojciec jest w więzieniu? Dlaczego nikt mi tego wcześniej nie powiedział? Ani matka, ani żaden z moich braci? A może oni też nie wiedzieli? Tysiące pytań bez odpowiedzi przechodziło mi przez głowę. Chodź to nie było i tak najgorsze. Jutro będzie mój koniec. I to wszystko przez mojego biologicznego ojca. Super...

                                                                                             ***

          Poczułam ciepło na moim policzku. Otworzyłam oczy i zobaczyłam...Światło? Czy to ten tunel? Ja umarłam? Zaraz, zaraz. Przecież na końcu tunelu powinien być Bóg. Czyli...to tylko słońce! 

          Rozchyliłam powieki jeszcze szerzej i zauważyłam, że dalej jestem w tej cholernej piwnicy. Wtem usłyszałam otwierające się drzwi. Wkrótce zauważyłam jednego z moich porywaczy. Ten podszedł do mnie i mnie rozwiązał. Już chciałam mu się wyrwać i uciec, ale zauważyłam, że ma broń, więc w każdej chwili mógłby do mnie strzelić.
          Gdy mnie rozwiązał, wyszliśmy na górę. Przy drzwiach stał ten facet, który powiedział mi prawdę o ojcu. Szef tych baranów, którzy mnie porwali. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się szyderczo. Ten uśmiech był bardziej do niego samego niż do mnie, ale i tak był straszny. Normalnie jak jakiś psychopata.
    - Gotowa na śmierć? - zapytał.
    - Głupie pytanie - prychnęłam. Wtedy mężczyzna pociągnął mnie za włosy tak, że teraz patrzyłam się mu prostu w oczy.
    - Może by tak grzeczniej...Chcesz skończyć jak twój chłopak? - zapytał i zaczął się śmiać.
    - I tak mnie zabijecie, to co to za różnica? - zapytałam lekko drżącym głosem.
    - Wiesz dlaczego jeszcze żyjesz? Bo się nie wyrywasz i myślisz realistycznie - odrzekł i mnie puścił. - A teraz chodź.
          Wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się do lasu. Dreptaliśmy coraz głębiej i głębiej, aż stanęliśmy w miejscu. Byliśmy chyba jakiś kilometr od ich domostwa. Ten, który mnie trzymał, popchnął mnie tak, że upadłam na ziemię. Większość ludzi pewnie umierałaby ze strachu, ale ja bardziej miałam ochotę ich zabić. Miałam dość tego, że mną tak pomiatali. Bardzo podobnie wyglądało to w podstawówce. Wszyscy mieli mnie gdzieś. Pomiatali mną, popychali, wyrzucali moje rzeczy przez okno. I to tylko dlatego, że byłam grubsza niż inni i bardzo nieśmiała. Jedynie Bartek uśmiechał się do mnie, rozmawiał ze mną na przerwach i gdy widział, że ktoś mi dokucza, bronił mnie. Maja też była wsparciem i trochę Fabian. Oni też mi pomagali.
          Potem jednak miałam dość. Wyjechałam z rodzicami do Memhis i postanowiłam pokazać sobie, że nie jestem jakąś bezużyteczną szmatą, ale dziewczyną która nie da sobą pomiatać.
          I teraz wspomnienia wróciły. Zacisnęłam pięści i spuściłam głowę. Liczyłam do dziesięciu, bo to mnie uspokajało. Gdy już poczułam się trochę lepiej, wstałam i patrzyłam co robią moi oprawcy.
    - Bierz łopatę i kop - powiedział jeden z nich. Popatrzyłam na niego jak na idiotę i zapytałam.
    - Po co?
    - Jak to po co? Teraz sama sobie kopiesz grób! 
          Mam sobie kopać grób? Szczerze mówią, to trochę się zlękłam. Zaczęłam powoli kopać, co było trudne zważając na to, że było mi zimno i zamarznięta ziemia nie dała się "oszpecić". Po pewnych czasie jednak jakoś mi poszło. Kopałam chyba z dwie godziny, kiedy moja ciekawość zwyciężyła i postanowiłam zapytać.
    - Chcecie mnie zakopać żywcem, czy mnie przynajmniej zastrzelicie? - zapytałam i poczułam wielką gulę w gardle.
    - Właśnie się zastanawiam jak by z tobą skończyć, ale myślę, że już się trochę namęczyłaś, więc wystarczy, że wykopiesz dół, my cię zastrzelimy i będziesz spoczywać w pokoju wiecznym. Amen - oznajmił spokojnie i uśmiechnął się do mnie.
          Chciałam zacząć z powrotem kopać, kiedy mężczyzna podszedł do mnie i zaglądnął do dziury.
    - No, no, no. Dobrze się spisałaś. A teraz pomódl się, bo twój koniec jest bliski - zakomunikował i podszedł do kolegi. Stanęłam więc czekając na mężczyznę, wzięłam głęboki wdech i przeżegnałam się.
    - Panie, proszę, uratuj mnie - wyszeptałam i do oka naleciała mi łza. Wtedy podszedł do mnie mężczyzna i wycelował do mnie. Zamknęłam oczy i czekałam na śmierć. Nagle usłyszałam strzał. Tylko dlaczego ja jeszcze żyję? Otworzyłam więc oczy i zobaczyłam, że w naszą stronę biegnie kilkunastu mężczyzn w czarnych ubraniach i kilku w normalnych. Wtedy jeden podszedł do mnie.
    - Jestem z policji. Zabiorę cię do domu. Chodź ze mną - powiedział i uśmiechnął się do mnie. Poszłam więc w stronę którą mi wskazał. Wsiadłam do samochodu i pojechaliśmy.
       
                                                                                               ***

          Niecałą godzinkę później, znalazłam się pod moim domem. Stali przed nim Lucas, Ethan i oczywiście Ebi. Zaraz tylko gdy samochód się zatrzymał, podbiegłam do nich i ścisnęłam mocno. Poczułam, że płaczę. Dlaczego? Bo myślałam, że już więcej ich nie zobaczę. Gdy ich puściłam zobaczyłam, że po policzku Ethana spłynęła łza.
    - Et, ty płaczesz? - zapytałam zaskoczona.
    - Nie, coś mi wpadło do oka - oznajmił. Podniosłam więc jedną brew do góry i patrzyłam na brata. -= No co? Myślałem, że już więcej cię nie zobaczę.
          Wtedy wszyscy się zaśmialiśmy. Ale o czymś zapomniałaś, a raczej o kimś. O Ebim. Kucnęłam więc i przytuliłam psa.
    - Od dzisiaj zaraz po lekcjach wracasz do domu - zarządził Lucas.
    - Pierwszy raz w życiu muszę się z tobą zgodzić - powiedział Ethan. Popatrzyłam się na nich maślanymi oczkami zapytałam.
    - Ale dlaczego?
    - Dlaczego? Dopiero co wróciłaś z jakiegoś lasu, a już cię porywają - odrzekł Luc. Ja tylko wywróciłam oczami i weszliśmy do domu. Usiadłam na kanapie w salonie i wtedy mi się coś przypomniało.
    - A co z Bartkiem? - zapytałam gwałtownie.
    - Już myślałeś, że nie spytasz. Nie stało mu się nic bardzo poważnego. Jest okropnie poobijany i ma złamany nos.
    - Mogę do niego jechać? - zapytałam
    - Ale może lepiej najpierw się umyj i ubierz - zaproponował Ethan.
    - Dobry pomysł - oznajmiłam i pobiegłam na górę. Szybko wbiegłam do pokoju i zaczęłam szukać czegoś szafie. Zdecydowałam się na białą luźną koszulkę na ramiączkach, na nią jeansową zapinaną koszulę i jeansowe rurki. Wszystko położyłam na łóżku, a sama poszłam do łazienki. Wzięłam szybki gorący prysznic i wyszłam. Ubrałam jeszcze przygotowane wcześniej ubrania i zeszłam na dół. Podeszłam do drzwi i ubrałam kozaki i kurtkę i stanęłam w kuchni.
    - Renesmee melduje się do gotowości do pojechania do Bartka - odrzekłam i zasalutowałam. Moi bracia się zaśmiali.
    - Dobra, idź do samochodu. Zaraz do ciebie przyjdę - powiedział Lucas. Tak też zrobiłam. Usiadłam na miejscu pasażera obok miejsca kierowcy i czekałam na brata. Ten przyszedł chwilkę później i pojechaliśmy.
          Na miejsce dotarliśmy jakieś dziesięć minut później. Powiedziałam bratu, żeby na mnie nie czekał, bo pewnie chwilkę u niego zostanę i wyszłam z samochodu. Podeszłam do drzwi i zadzwoniłam dzwonkiem. Jego dźwięk rozszedł się po całym domu. Po chwili w drzwiach zobaczyłam ojca Bartka?
    - Renesmnee? Nic ci nie jest? Przecież cię porwali - zapytał zdziwiony.
    - Tak, ale policja przyszła w ostatniej chwili. Czy jest Bartek? - zapytałam.
    - Tak, na górze - odpowiedział. Weszłam więc na korytarz, ściągnęłam kurtkę i buty i weszłam po schodach na drugie piętro. Podeszłam do drzwi do pokoju Bartka i powoli je uchyliłam. Chłopak siedział na łóżku i trzymał twarz w dłoniach. Gdy usłyszał zamykające się drzwi, gwałtownie podniósł się z łóżka. Gdy mnie zobaczył, stał przez chwilkę zaskoczony, lecz gdy zrozumiał co się dzieje, na jego twarzy pojawił się uśmiech ulgi. Podbiegł do mnie i podniósł mnie obracając się kilka razy. 
    - Boże! Renesmee! Ty żyjesz! - krzyknął i postawił mnie na ziemi.
    - Jak widać - odrzekłam. Wtedy chłopak ujął moją twarz w dłonie i przybliżył do swojej...

---------------------------------------------------------------------------------------
Stylówka u Bartka :

A teraz sobie poczekacie do najwcześniej poniedziałku. Jutro się muszę uczyć na poprawę kartkówki i muszę zadanie zrobić, więc...Poczekacie.
A teraz się będziecie zastanawiać co dalej xD Jestem okropna mvahahahaha

czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział XVIII Ponowne spotkanie

          Dzisiaj jest beautiful day Dodaje rozdział. Dzisiaj dostałam dwie SUPER zadowalające ocenki, więc pieprzyć naukę. Do tego muszę się odprężyć po próbnym sprawdzianie szóstoklasisty. No nie wiem po co on w ogóle istnieje, ale dobra. Nie gadamy już o tym.
          Nie napiszę, że ten rozdział będzie nudny, bo mnie Miki zabiję, więc napiszę, że nie ma w nim jakiejś mega akcji, ale w następnym będzie się działo. Mam już pomysł. Nie przedłużam i zapraszam xD

---------------------------------------------------------------------------------------------

          Obudził mnie ciepły język na moim policzku.
    - Bartek? - zapytałam. Dopiero, gdy otworzyłam o czy, zrozumiałam jaka ja jestem głupia. Jasne, Bartek specjalnie do mojego pokoju przyszedł, żeby mnie polizać. Moja chora wyobraźnia. - Ebi, nie rób tak więcej. - pogroziłam psu palcem. Ten tylko skulił ogonek i zrobił do mnie maślane oczka. - No nie patrz się tak na mnie. I złaź ze mnie. Chcę wstać - powiedziałam i pies posłusznie zeskoczył z mojego łóżka. Wstałam więc i podeszłam do szafy. Zaczęłam szukać czegoś co dałoby się ubrać do szkoły. W końcu zdecydowałam się na kremową luźną koszulkę, potargane jeansy i szarą czapkę. Wszystko położyłam na łóżku, a sama poszłam do łazienki się odświeżyć. Zajęło mi to około 10 minut. Później wyszłam z łazienki i ubrałam wcześniej przyszykowane ubrania. Moje włosy splotłam w warkocz na boku, a grzywkę zostawiłam bez zmian. Tak ubrana stanęłam przed lustrem.
          Nastolatka około sto siedemdziesiąt wzrostu, włosy koloru bardzo jasnego brązu do łokci, oliwkowa cera, szczupła. Szczerze mówiąc, to nie podobałam się sobie. Miałam jakieś kompleksy. Wszyscy uważają, że jestem śliczna, zwłaszcza, gdy nie mam już czerwonych włosów, lecz ja tak nie uważałam. Chodź zaczynałam myśleć, że się mylę. Bartek powiedział, że jestem ładna, a on zawsze mówił mi nawet bolesną prawdę.
          Gdy pomyślałam, że spędziłam z nim jakieś 24 godziny sam na sam w lesie, to zaczęłam się rumienić. No dobra, nie sam sam, bo był jeszcze Ebi, ale mniejsza.
    - I jak wyglądam? - zapytałam psa. Ten zaczął mi się przyglądać i przekręcać łeb na prawo i lewo, aż w pewnej chwili zaszczekał radośnie. - Znawca mody się znalazł. - pokręciłam głową i uśmiechnęłam się do psa. Ten zrobił się wtedy jeszcze bardziej radosny.
          Spakowałam jeszcze książki i zeszłam na dół. W kuchni zobaczyłam Ethana, który siedział z jakimś chłopakiem i rozmawiał. Podeszłam do nich i dopiero teraz zobaczyłam twarz chłopaka.
    - Damian? - zapytałam. Przecież to ten chłopak, którego spotkałam kilka tygodni temu w parku. No tego, co mu telefon oddałam.
    - Renesmee? Co ty tu robisz? - zapytał równie zaskoczony.
    - Mieszkam - oznajmiłam.
    - To wy się znacie? - zapytał tym razem Ethan.
    - No tak. Spotkaliśmy się kiedyś na ulicy. Oddałam mu telefon, który mu wypadł. A wy?
    - No on jest bratem mojej dziewczyny - odrzekł Ethan.
    - Aaaa...tej w ciąży? - uśmiechnęłam się szyderczo.
    - Nawet ona wie? Dlaczego ja zawsze dowiaduje się ostatni? - zapytał obrażony Damian.
    - No nie wiem. A teraz mów. Jak tam siostrzyczka się czuje? Kiedy będę mogła ją poznać? Jak coś, to mogę czasami opiekować się dzieckiem - odparłam. Obaj popatrzyli na mnie dziwnie.
    - Ona jeszcze nawet nie urodziła - powiedział Damian.
    - To samo jej mówiłem.
    - Nie zmieniać tematu. Ja tu się poważnie pytam.
    - No czuje się dobrze, a poznasz ją...
    - Jutro - oznajmił mój brat.
    - Jutro? Super! A teraz czy mogę coś zjeść? Głodna jestem.
          Damian podał mi talerz z kanapkami. Zjadłam dwie i przysłuchiwałam się o czym rozmawiali mój brat i Damian. Przynajmniej dowiedziałam się jakie tematy mają faceci. Tymi tematami są kobiety, kobiety, kobiety, kłótnia o kobietę, kobiety, kobiety, siostra Damiana, kobiety, kobiety i tak w kółko. No a mówią, że to kobiety paplają bez sensu. Masakra. W pewnej chwili im przerwałam i powiedziałam, że idę do szkoły. Idź odpowiedź, to było zwykłe "siema" i wrócili do rozmowy. No dobra, przerywać nie będę. Ubrałam więc czarne kozaki, błękitny płaszczyk, wzięłam torbę i wyszłam z domu. Szłam jakieś pół godziny, gdy doszłam pod szkołę. Weszłam do niej i wszystkie niepotrzebne rzeczy włożyłam do szafki. Nagle podeszła do mnie jakaś dziewczyna.
    - Dyrektor woła Cię do swojego biura - powiedziała.
    - A wiesz po co? - zapytałam.
    - Pewnie będzie tobie i Bartkowi kazania prawić, że się w lesie zgubiliście.
    - Dzięki - odrzekłam i podeszłam do drzwi biura. Wzięłam głęboki wdech i zapukałam. Gdy usłyszałam proszę, zaczęłam powoli otwierać drzwi. Bartek siedział na jednym z foteli, a za biurkiem był dyrektor. Wskazał ręką, abym usiadła i po pewnym czasie zaczął.
    - Czy wy do reszty oszaleliście? Żeby iść w sam środek lasu? Samym - zapytał zdenerwowany. Zaczynam się go bać.
    - Przepraszamy - powiedziałam niepewnie. Ten poparzył się na mnie srogo.
    - Myślicie, że zwykłe przepraszam wystarczy? Trzeba było policję wzywać. Tak się o was martwiliśmy. Macie szczęście, że się znaleźliście cali i zdrowi. Ale kara was nie ominie. Zostajecie po lekcjach i sprzątacie stołówkę po wczorajszej wojnie na jedzenie. A teraz idźcie. Mam dużo pracy.
          Wyszliśmy więc i poszliśmy do sali w której mieliśmy mieć lekcje. Usiadłam obok Bartka.
    - Sorry, to wszystko moja wina. Przeze mnie masz problemy - powiedział Bartek.
    - Bartek, nie zaczynaj. To też moja wina. W końcu mogłam cię powstrzymać - oznajmiłam i popatrzyłam się na chłopaka. Ten miał się odezwać, kiedy do sali weszły Katrin i Andrea.
    - Renesmee! - krzyknęły i przytuliły mnie mocno. Gdyby jeszcze ściskały mnie tak kilka sekund, pewnie skończyłabym w szpitalu z śladami duszenia.
    - Dobra, dobra. Puśćcie mnie! - oznajmiłam i uśmiechnęłam się do siebie.
    - Jak się stęskniłyśmy! A wy co macie takie miny? - zapytała Katrin.
    - Dyrektor ma do nas jakieś wąty. Mamy sprzątać po lekcjach stołówkę - odrzekłam.
    - Dzisiaj? A chciałam żebyś do mnie przyszła. No nic. Pomożemy ci - powiedziała Katrin.
    - Co? Nie. Nie będę was w to wciągać.
    - Ale to żaden problem.
    - Nie, przecież mówię - oznajmiłam i wtedy zadzwonił dzwonek. Niemiecki. Szajse! Oczywiście usiadłam obok Bartka.
          Gdy do sali wszedł nauczyciel , zaczął coś pieprzyć, że fajnie że się znaleźliśmy, ble ble ble, coś tam, coś tam. Cały czas przedrzeźniałam ruchy nauczyciela, który był zwrócony do tablicy, więc mnie nie widział. Bartek także przedrzeźniał nauczyciela, a Taylor wyrzucał samoloty przez okno i rzucał tamponami i prezerwatywami. No zabawa w najlepsze. w pewnej chwili nauczyciel odwrócił się w naszą stronę. My z Bartkiem to zauważyliśmy, więc udawaliśmy, że piszemy, lecz Taylor dalej bawił się w rzucanie tym, co miał w plecaku. Nauczyciel widząc to, zmarszczył czoło i wskazał palcem na drzwi. Tay mruczał pod nosem jakieś przekleństwa i wyszedł z sali kierując się prosto do dyrektora.
          Reszta lekcji minęła już normalnie. Matma, matma, fizyka, angielski, biologia, historia i w-f. Kiedy lekcje się skończyły, czekałam na korytarzu na Bartka. Gdy podszedł do mnie, wywrócił oczami i poszliśmy do stołówki. Sprzątanie zeszło nam do godziny 17.47. Gdy skończyliśmy, byliśmy wykończeni. Wywlekliśmy się przed szkołę i już miałam iść do domu, kiedy Bartek mnie zatrzymał.
    - Dasz się zaprosić na pizze? - zapytał i podrapał się po głowie. Oooooo...Jak on słodko wyglądał. I jak mu nie odmówić, kiedy robi takie oczka?
    - Okej, czemu nie - oznajmiłam i uśmiechnęłam się do chłopaka. Ten odwzajemnił uśmiech i ruszyliśmy w stronę pizzerri. Nie szliśmy za długo, bo tylko jakieś piętnaście minut. Szatyn otworzył mi drzwi i weszliśmy do środka. Usiedliśmy pod oknem.
    - I jak tam po tej przygodzie w lesie? - zapytał i zaczął się we mnie wpatrywać. Poczułam się niepewnie, lecz starałam się tego nie okazywać.
    - Jakoś ujdzie? A u ciebie?
    - Ojciec prawił mi kazanie do wieczora, ale tak po za tym to dobrze.
          Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo podeszła do nas jakaś blondynka, aby odebrać zamówienie. Bartek poprosił pizze pepperoni, więc się sprzeczać nie będę. I byłoby wszystko okej, gdyby nie to, że ta babka rozbierała Bartka wzrokiem. Cały czas robiła też do niego maślane oczka. W pewnej chwili spiorunowała ją wzrokiem, mówiącym "Won od niego! Jest mój jędzo!". Ta popatrzyła na mnie krzywo i odeszła. Bartek nie widział naszej walki na wzrok, bo rozmawiał przez telefon z ojcem. Ja, jako lwica, walcząca o ukochanego, który nie zauważa jej starań.
          Po jakimś czasie dotarła do nas nasza pizza. Jedliśmy ją i się śmialiśmy chyba z godzinkę. Wtedy postanowiliśmy już iść do domów, bo zaczynało się robić późno i było bardzo ciemno. Bartek zapłacił i wyszliśmy. Wyruszyliśmy w stronę mojego domu. Wtem po jakimś czasie zauważyłam, że w naszą stronę idzie kilku facetów. Wyglądali jak...gangsterzy?

-------------------------------------------------------------------------------------

Jakoś się wyrobiłam. I teraz właśnie zacznie się akcja. W następnym rozdziale bardziej się postaram. Mam nadzieję, że się spodoba. A teraz stylówka Rem w szkole :
Czekam na opinie xD

środa, 27 listopada 2013

Pytanie !

          No więc chciałam się zapytać, czy macie jakiś pomysł na następny rozdział? Mam już jeden pomysł, ale nie wiem czy się spodoba. Jest raki trochę dziwny, ale i tak mi się podoba xD
          Do tego jeszcze chcecie, żebym robiła ponad sześćdziesiąt rozdziałów :p No więc zrobię sześćdziesiąt jeden :) No co? Jest ponad sześćdziesiąt. Teraz postaram się dodawać częściej rozdziały, bo chcę zacząć już inny blog, a do tego wpadam w deprechę. Dlaczego? Bo wszyscy tak wspaniale piszą, a ja? Za grosz talentu. No może trochę :p
          Oczywiście nie martwcie się. Rozdziały będę dodawać normalnie, bo moja deprecha trwa tak około trzech godzin. więc...
          Bardzo proszę, aby wszyscy pisali w tym poście, co by w moim blogu zmienili. Nie obrażę się. Przynajmniej będę wiedziała, że gdy to poprawię, to opowiadanie będzie git xD
       
          Dobra, nie przynudzam już. 18 rozdział chyba 28 listopada. Pozdrowionka i dobrych ocen życzę xD

A zmieniając temat. Wie ktoś co się dzieje z Megi? Wszystkie posty pousuwane i do tego żadnego znaku życia. Wie ktoś co się z nią dzieje? :|

Rozdział XVII Odnalezieni

Dodaje rozdział dzisiaj, ponieważ jestem taka szczęśliwa xD
Wczoraj na dyskotece chłopak, który mi się podoba zaprosił mnie do tańca xD Ouaaaaaa :D
Wiem, że was to nie obchodzi, ale po prostu musiałam to gdzieś napisać.

A właśnie. Jak tam u twojego Bartka, Slotkasasa?

----------------------------------------------------------------------------------

          No i co ja mam teraz powiedzieć? Prawdę? Nigdy w życiu! Za wariatkę mnie weźmie. Nie mogę mu powiedzieć prawdy. Nie mogę... Tylko co ja mam w takim razie powiedzieć? Najlepiej nie będę nic mówić.
    - Najgorsze jest to, że w najbliższym czasie na pewno się tego nie dowiesz - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
    - I tak się dowiem. Mam swoje źródła - odrzekł.
    - No jestem ciekawa od kogo - zapytałam i podniosłam jedną brew do góry.
    - Od Katrin? Wystarczy ją tylko upić i już wszytko wyśpiewa - oznajmił wesoło.
    - No wiesz? Jak możesz.
    - Dobra, żartuje. Powiesz jak będziesz chciała.
          Całe szczęście nie naciska. Gdyby dowiedział się prawdy. I akurat teraz, kiedy jesteśmy uwięzieni w jakimś lesie... Przecież on by się do mnie więcej nie odezwał, a tego nie chcę. W końcu go kocham...

                                                            ***

          Obudziłam się. Moja głowa leżała na Ebim. Gdy podniosłam ją, pies od razu się zerwał i zaczął wesoło machać ogonkiem.
    - Ebi, a gdzie twój pan, co? - zapytałam psa, a ten liznął mnie w nos. No z wiekiem zaczynam być coraz głupsza. Z psem rozmawiam jakby on miał mi odpowiedzieć. Mądre. Nagle z lasu wyszedł Bartek. I co miał w ręce? Zająca!
    - Jak ty go złapałeś - zapytałam i podniosłam jedną brew do góry.
    - Ma się swoje sposoby - oznajmił i uśmiechnął się szyderczo.
    - Kiedy ty przestaniesz mnie zaskakiwać?
    - Nigdy!
          Gdy byliśmy po śniadaniu, postanowiliśmy przejść się po lesie. Pogoda nie była za ładna. Ciemno, jak w dupie u murzyna i deszcz, ale tak po prostu wyszło.
          Chodziliśmy więc razem z Ebim po całym lecie, aż usłyszeliśmy jakiś hasał. Coś jakby...helikopter? Tak, to był na pewno on. Czyli, że jesteśmy wybawieni.
          Pobiegliśmy w stronę źródła hałasu. W pewnej chwili dobiegliśmy na jakąś polankę na której stał helikopter. Widać było, że był policyjny. Gdy ludzie z niego nas zobaczyli, podeszli do nas.
    - Czy to wy jesteście Bartek Stępień i Renesmee Richardson? - zapytał jeden z policjantów.
    - Tak - odpowiedziałam.
    - Nareszcie was znaleźliśmy. Chodźcie do helikoptera. Zabierzemy was do domu. Wasi bliscy się o was martwią - powiedział i uśmiechnął się. Spojrzeliśmy wesoło na siebie z Bartek i poszliśmy za mężczyzną. Dopiero teraz przypomniałam sobie o Ebim.
    - Przepraszam. Czy może lecieć z nami pies? - zapytałam z nutką nadziei.
    - Tak.
          Ucieszyłam się i to bardzo. Polubiłam tego mięciutkiego zwierzaczka. Zawołałam go więc. Podbiegł do mnie wesoło machając ogonkiem. Wsiedliśmy więc do helikoptera i polecieliśmy.

                                                                       ***

          Zaczęliśmy lądować. Znałam to miejsce. Był to pobliski park. Gdy byliśmy ziemi, zobaczyłam, że w oddali jest Ethan i Lucas. Od razu do niech pobiegłam. Rzuciłam się Lucasowi w ramiona. Potem go puściłam i podbiegłam do Ethana. Ten mnie podniósł i obkręcił się ze mną kilka razu.
    - Boże! Renesmee! Jak się martwiłem! - powiedział Ethan. Wtedy puściłam go i zrobiłam srogą minę.
    - Od kiedy to ty się o mnie martwisz? - zapytałam.
    - On mówi prawdę. Tak się martwił, że nawet z imprez zrezygnował - oznajmił Lucas i wyszczerzył do mnie swoje śnieżnobiałe zęby.
    - Serio? Aż tak za mną tęskniłeś? Kochany braciszeeeek - krzyknęłam wesoło i ścisnęłam Ethana za szyję.
    - Dobra, puść. Chcesz mnie udusić? - zapytał.
    - Przepraszam. - puściłam chłopaka i splotłam ręce pod biustem.
    - Mam nadzieję, że ten twój Bartuś się dobrze tobą opiekował. - Ethan spojrzał ukradkiem na Bartka. Won od niego! Zostaw mojego kochanego Bartusia ty niedobry!
    - Oj weź odpuść. Przecież jeszcze żyje, prawda?
    - Mam tylko nadzieję, że i ty w ciążę nie zajdziesz. Już jedno dziecko mi wystarczy - odrzekł Ethan i spojrzał na mnie.
    - O co ty mnie posądzasz?
    - A nic, nic - powiedział Lucas.
    - Ale i tak będziemy mieć nowego domownika - oznajmiłam wesoło.
    - O co Ci chodzi? - zapytali równo. Witać było na ich twarzach strach. Czy oni na serio myślą, ale ja w ciąży jestem? Paranoicy!
    - Nie jestem w ciąży! Odczepcie się! Mi tu o Euzebiusza chodzi! - krzyknęłam i zawołałam psa. Ten szybko podbiegł i popatrzył się na mnie. - Poznajcie Ebiego. Znaleźliśmy go w lesie. Chodź właściwie to on nas znalazł.
    - Czyli, że już się nakręciłaś, że będziemy go mieć, tak? - zapytał Lucas.
    - No oczywiście, że tak. To chyba lepsze niż dziecko prawda?
    - Dobra, bierzemy go - powiedział Ethan. Od razu zachichotałam. Widać było, że Et nie chce już więcej o dzieciach słuchać. No więc wsiadłam do samochodu razem z Ebim i braćmi i pojechaliśmy do domu.
          Dojechaliśmy jakieś 15 minut później. Od razu gdy wpadłam do domu, spojrzałam na zegar. Była godzina 17.34, poniedziałek. Czyli, że spędziliśmy w tym buszu ponad dzień. A może dwa? Nie wiem. Straciłam orientacje w czasie.
    - Ja idę na górę się umyć, przebrać i wyspać. Zawołacie mnie potem na kolację?  zapytałam.
    - Tak, idź - odrzekł Lucas. Wzięłam więc Ebiego na górę.
          Otworzyłam powoli drzwi do mojego pokoju. Boże, jak ja za nim tęskniłam. Może to tylko kilka dni, ale wydawało mi się, jakby to była wieczność. Weszłam więc do łazienki i wzięłam długą, gorącą kąpiel. Potem ubrałam moją piżamkę i napisałam sms do Katrin i Andrei.

Do : Katrin
Hej, to ja, Renesmee. Stęskniłaś się na mną?
Właśnie wróciliśmy. Jutro się spotkamy.

Renesmee ♥♥♥

Do : Andrea
No hej. Już jestem w domu.
Wszystko ze mną dobrze. Jutro w szkole się zobaczymy

Renesmee ♥♥♥

      Po kilku sekundach obydwie odpisały, że się o mnie martwiły i jak ze mną. Odpisałam, że wszytko w porządku i wgl. Potem postanowiłam umyć Ebiego. Był cały w błocie, więc by się przydało. Nalałam więc wodę do wanny i zawołałam psa. 
    - Ebi, wchodź do wanny, no proszę Cię - poprosiłam, a pies spojrzał tylko na mnie - No nie patrz się tak, chodź - powiedziałam i podeszłam do psa. Podniosłam go jakoś i włożyłam do wanny. Oczywiście musiałam go umyć zwykłym szamponem, bo dla psów nie miałam. Szorowałam go około pięciu minut. Potem wyjęłam go i dobrze wytarłam.
    - No teraz to jakoś wyglądasz - powiedziałam do psa i zeszłam na dół. Na stole już czekały na mnie moje ukochane naleśniczki z czekoladą. Rzuciłam się na nie i zjadłam jak najszybciej mogłam. Potem podziękowałam i wyjęłam z lodówki jakąś kiełbasę. Dałam ją psu. Potem do jednej z misek nalałam wody i dałam Ebiemu. On także wszystko szybko zjadł i poszliśmy na górę. Położyłam się wykończona na moim kochanym łóżeczku, otuliłam ciało cieplutką kołdrą i próbowałam zasnąć. W pewnej chwili na łóżko wskoczył Ebi. Przytuliłam się do niego i zasnęłam.
       
---------------------------------------------------------------------------

Sorki, że taki nudny, ale ojciec cały czas mi dupę suszy. Masakra ! :p

A tera zdjęcia :
 Ebi, to ten po prawej xD




 Katrin xD Już dawno miałam wkleić, ale zapominałam :p

poniedziałek, 25 listopada 2013

Rozdział XVI Sami w lesie.

Sorki, że taki krótki, ale chciałam już dodać, bo następny pewnie gdzieś w weekend, ponieważ :
Wtorek - dyskoteka w szkole
Środa - napisana połowa rozdziału
Czwartek - basen
Piątek - jestem u koleżanki do 19.00
 Poza tym muszę się trochę bardziej do nauki przyłożyć, bo mam coraz gorsze oceny. Mój rekord to dwie jedynki w ciągu lekcji xD  Dobra, nie przedłużam. I pozdrowienia dla Leny Kogut :3

--------------------------------------------------------------------------


    - Proszę Bartek powiedź, że wiesz jak stąd wyjść - powiedziałam przestraszona i złapałam chłopaka za rękę.
    - Niestety nie - odrzekł i popatrzył na mnie smutno. - Przepraszam, że zabrałem cię tutaj. To wszystko moja wina.
    - Nie, nie zadręczaj się. Na pewno nas szukają.
    - Szukają? Myślisz, że nas tu znajdą? Ten las jest ogromny. Ma przynajmniej 250 metrów kwadratowych. Zanim nas tu znajdą, zabiją nas niedźwiedzie.
    - Nie mów tak! Czy ty musisz zawsze dołować? - zapytałam jeszcze bardziej przestraszona.
    - Przepraszam...-oznajmił i mnie przytulił. W jego ramionach mój strach minął. Niestety to miłe uczucie nie trwało wiecznie. Chłopak wziął mnie za rękę i zaczęliśmy iść w głąb lasu. 
          Zaczynało się już ściemniać, a 30 minut później było całkowicie ciemno. Całe szczęście Bartek wziął zapalniczkę, dzięki której widzieliśmy przynajmniej siebie. Niestety ciemność nie była najgorsza. Zaczynało robić się coraz zimniej. Było co najwyżej pięć stopni, a ja w cienkiej kurteczce i trampkach. No i oczywiście nie wiedziałam która godzina, co mnie dobijało. Nie wiem dlaczego, ale zawsze tak mam. Gdy nie wiem która godzina, zaczynam być coraz bardziej zdenerwowana.
          W końcu stanęliśmy i Bartek usiadł na uciętym pniu drzewa, opierając się o drugie, nie ścięte. Poklepał miejsce obok siebie, dając mi znać, abym usiadłam. Usiadłam więc i przytuliłam się do ramienia chłopaka. Ten objął mnie nim i siedzieliśmy tak chwilkę. W pewnej chwili zasnęłam.

                                                                  ***

          Zaczęłam powoli otwierać oczy. Znajdowałam się w tym samym lesie co wczoraj. Czyli, że to nie sen. Zaraz, zaraz...A gdzie Bartek? Szybko wstałam i rozglądnęłam się wokół siebie. Nigdzie go nie było. Przestraszyłam się, nie ukrywam. Nagle zobaczyłam jego ślady, prowadzące w środek lasu. Szłam więc za nimi i jakieś 5 minut znalazłam Bartka, który schylał się nad jakimś strumieniem i próbował złapać rybę. Aż tak bardzo się zaangażował?
    - Hej - odrzekłam i podeszłam do chłopaka z wielkim bananem na ustach.
    - Hej. Jak mnie tu znalazłaś? - zapytał. Z satelity Cię namierzyłam wiesz?
    - Szłam twoimi śladami - powiedziałam. Chłopak uśmiechnął się tylko do mnie i wrócił do łowienia rybek. W pewnej chwili złapał jakąś, lecz ona "spoliczkowała" go ogonem i wyrwała się z jego dłoni. Ja oczywiście z tym czasie wesoło turlałam się ze śmiechu.
    - No i co cię tak śmieszy, hyh? - zapytał obrażony.
    - Nie, nic. Nie przeszkadzaj sobie.
    - To jak taka mądra, to sama złap rybę, Ja chętnie popatrzę - powiedział i zrobił mi miejsce. Uklękłam obok niego i zaczęłam wypatrywać jakiś rybek. W końcu zauważyłam jedną. Gdy przepływała obok mnie, włożyłam ręce do wody i ją złapała. Pokazałam ją szatynowi i uśmiechnęłam się szeroko.
    - Po prostu miałaś szczęście - odrzekł.
    - Ooo, jak smutno. Uraziłam twoje ego Bartuś? - zapytałam i zrobiłam smutną minkę. Ten tylko wywrócił oczami i wstał.
    - Idę poszukać jakiegoś drewna - powiedział i zniknął na drzewami.
       
                                                             ***

          Nadszedł już wieczór. Było słychać tylko sowy, rozpalone ognisko i bicie dwóch serc. Mianowicie mojego i Bartka. Siedzieliśmy w ciszy i myśleliśmy. O czym? Ja myślałam o tym, kiedy nas znajdą i czy w ogóle to nastąpi. A Bartek? Nie wiem. Pewnie też chciał się stąd wydostać lub myślał nam tym, jak się mnie pozbyć.
          W pewnej chwili w gęstej ciemności zobaczyliśmy niebieskie ślepia, które patrzyły się na nas...
To coś zaczęło się do nas przybliżać. Było coraz bliżej. I dopiero kiedy stanęło przy ogniu okazało się, że to...pies? A dokładniej owczarek niemiecki. Wyglądał na bardzo przestraszonego. Wstałam i chciałam do niego podejść, lecz Bartek złapał mnie za rękę. Tylko, że ja wiedziałam, że ten pies nic mi zrobi. Uwolniłam się więc od jego uścisku i podeszłam do psa. Przykucnęłam przy nim, a on tylko patrzył się na mnie. Bał się. Zbliżyłam więc do niego rękę i pogłaskałam po puszystej sierści. Pies wtulił się w moją rękę. Uśmiechnęłam się do siebie i przytuliłam psa. Wtem poczułam jak ktoś przykucnął obok mnie. Nie był to oczywiście kto inny, jak Bartek. On także pogłaskał psa i uśmiechnął się do mnie.
    - Trzeba dać mu coś do jedzenia - powiedziałam i podeszłam do ogniska. Leżała przy nim leszcze jedna ryba. Wzięłam ją do ręki i podeszłam do owczarka. Podałam mu ją, a ten lekko ją pochwycił i zaczął jeść.
    - Skoro już go mamy, trzeba by go jakoś nazwać - oznajmił chłopak i podszedł do mnie.
    - Może Euzebiusz? - zapytałam.
    - Euzebiusz? Dziwne imię jak dla psa.
    - Ja go znalazłam i ja mogę go nazwać jak chcę - powiedziałam i zrobiłam z ust podkówkę. Szatyn gdy tylko to zobaczył, wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. - No i co Cię tak śmieszy, co?
    - Ty! - odrzekł z wielkim bananem na ustach. Śmiał się chyba z 5 minut tarzając się po ziemi. Pies cały czas biegał wokół niego, nie wiedząc co się dzieje, a ja oczywiście robiłam słynnego facepalma, którego nauczyłam się od Nataniela.
          Po jakiś pięciu minutach, Bartek się ogarnął i wstał. Stał chwilkę i patrzył się na mnie.
    - No i co się tak gapisz? - zapytałam.
    - Dopiero teraz zauważyłem, że jesteś taka ładna - powiedział z wielkim uśmiechem. Zaraz, zaraz...Czy on powiedział, że...Poczułam, że zamieniam się w buraka. Odwróciłam się na pięcie i podeszłam do ogniska. - Powiedziałem coś nie tak? - zapytał trochę zakłopotany. Gdybym tylko mogła Ci to wszystko wytłumaczyć...
    - Nie, tylko...Nie mogę Ci tego powiedzieć - odrzekłam i usiadłam opierając się o drzewo. Szatyn usiadł obok. Położyłam głowę na jego kolanach.
    - Nie naciskam. Powiesz, jak będziesz chciała - powiedział i zaczął głaskać mnie po włosach. Za każdym razem gdy mnie dotykał, po moim ciele przechodziły ciarki. Jego dotyk był cholernie delikatny i czuły. Ledwie się powstrzymała od rzucenia się na niego i całowania. Całe szczęście moją uwagę odwrócił Ebi, który położył się na moich nogach i zaczął wpychać swój nos pod moją dłoń. Oczywiście zaczęłam go głaskać. Czyli, że mam nowego przyjaciela...
    - Podoba Ci się ktoś z klasy? - zapytał w pewnej chwili chłopak. Jego pytanie mnie trochę zaskoczyło. Odwróciłam głowę i popatrzyłam się na niego. Patrzył się gdzieś daleko przed siebie.
    - Powiedzmy, że jest pewna osoba - odrzekłam. Zaczęłam się cała trząść, że się wszystkiego domyśli, lub ja przez przypadek mu wszystko powiem.
    - Zimno Ci? - zapytał. Czyli, że wziął to moje trzęsące się ciało, jak oznaki zimna. Chodź w pewnym sensie, była to prawda. Trochę zimno mi było. Teraz czas, żeby trochę pokłamać. Teraz trzeba się wywinąć.
    - Trochę - oznajmiłam. Szatyn ściągnął z siebie kurtkę i położył na mnie. Ty człowieku oszalałeś?
    - Bartek, weź tą kurtkę. Przecież nie będziesz siedzieć w samym swetrze. Zamarzniesz. - oznajmiłam oddałam chłopakowi kurtkę. Ten tylko westchnął i ubrał ją z powrotem na siebie. Potem popatrzył na mnie i uśmiechnął się szyderczo.
    - No Renesmee, a teraz się pochwal. No to jak nazywa się ten szczęściarz?

czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział XV W jednym pokoju...

Przepraszam, że taki nudny ten rozdział będzie, ale wena pomału mnie opuszcza. Przepraszam :(
Sorki też, że dopiero dzisiaj, ale tak :
poniedziałek - nauka do sprawdzianu i kartkówki
wtorek - nauka do sprawdzianu
środa - byłam u koleżanki

Zapraszam więc na rozdział. Postaram się, aby następny był lepszy. Mam już nawet jakiś pomysł. Proszę o szczere opinie i chciałam podziękować Sitzu M., że daje tam długie komentarze. Takie najbardziej sobie cenię. Nie przedłużam już i zapraszam :)

--------------------------------------------------------------------

          Obudził mnie dźwięk budzika. Już miałam rzucić w niego poduszką, ale się powstrzymałam. Obiecałam Ethanowi, że koniec z rozwalaniem budzików. No więc nie pozostało mi nic innego, jak wstać i wyłączyć to cholerne, czerwone coś, co stało na szafce. W takim razie musiałam opuścić moje mięciutkie, ciepłe łóżeczko i wracać do rzeczywistości. Niesprawiedliwej rzeczywistości...
          Odkryłam się więc i wstałam powoli. Ubrałam na nogi moje kapcie i podeszłam do szafy poszukać jakiś ciuchów. Po jakimś czasie zdecydowałam się na błękitną koszulkę z krótkimi rękawami. Do tego luźny sweterek w paski w kolorach bieli i błękitu, szare rurki i czarne trampki. Jeszcze wyjęłam czarną bieliznę, położyłam wszystko na łóżku i poszłam do łazienki. Po 5-minutowym prysznicu wyszłam z łazienki i ubrałam wcześniej wymienione ubrania. Wzięłam jeszcze torbę i zeszłam do kuchni.
          Usiadłam przy stole i położyłam na nim głowę. W ogóle się nie wyspałam. Coś mi mówiło, że w tym tygodniu stanie się coś niewesołego. Chodź najbardziej niewesołe jest to, że dalej nic nie zrobiłam, jeśli chodzi o Bartka. Nie zrobiłam nawet pierwszego kroku. Nagle ktoś położył przed moim nosem talerz z dwoma tostami z serem. A raczej nie ktoś, tylko Ethan. Zaraaaaz...Od kiedy to Ethan robi mi śniadanie? Spojrzałam na chłopaka z pytającym spojrzeniem.
    - Lucas został na noc u dziewczyny - powiedział zaspany. Ouuu! Jaki on kochany. Zerwał się tak wcześnie z łóżka tylko po to, żeby zrobić młodszej siostrze śniadankooo.... - Na którą masz do szkoły? - No on to zawsze umie zniszczyć miły klimat.
    - Naaaa...8.50. - odrzekłam.
    - To się pośpiesz z tym śniadaniem. Jest już 8.23.
    - No widzisz jak ten czas szybko leci? - powiedziałam i szeroko się uśmiechnęłam.
    - Co ty masz taki dobry humor? - zapytał podejrzliwie.
    - Szczerze? Nie wiem. Coś mi mówi, że stanie się coś fajnego, a jednocześnie okropnego.
    - I to Cię tak cieszy?
    - Chyba...
    - Dobra, rusz te swoje cztery literki i won do samochodu - oznajmił złośliwie.
    - Uuu...ktoś tu ma zły humorek.
    - A ty byś miała jakbyś się dowiedziała, że zostaniesz matką? - zapytał. Popatrzyłam się na niego jak na kosmitę.
    - Będę ciotką? - zapytałam uszczęśliwiona. Chłopak tylko kiwnął głową. - I dlatego jesteś zły? Powinieneś się cieszyć! - krzyknęłam, podniosłam ręce do góry i obróciłam się kilka razy.
    - Ty coś brałaś? Dziwnie się zachowujesz...
    - Nie zmieniaj tematu. Ja tu o poważnych rzeczach mówię. Jak coś to mogę się od czasu do czasu bobaskiem opiekować. Ja kocham dzieci!
    - Jezuuu! Renesmee, to dziecko się jeszcze nie urodziło. Babka jest w pierwszym tygodniu.
    - To ty zaraz jak przyjechałeś do Berlina to zrobiłeś babce dziecko?
    - To było na imprezie. Byłem pijany...
    - Byłem pijany. Każdy się tak tłumaczy.
    - Boże, kobieto. Już mi kazań nie praw. Idź do samochodu i czekaj na mnie.
    - Dobra, dobra - mruknęłam i z torbą na ramieniu powędrowałam na dwór. Wsiadłam do auta i czekałam. Po kilku minutach do samochodu wsiadł Ethan.
           Jechaliśmy w ciszy. Nie chciałam się odzywać, bo widać było że i tak podniosłam bratu ciśnienie. Tylko dlaczego się nie cieszy z tego dziecka? Przecież takie maluchy to największy skarb człowieka. Ja osobiście je kocham i dzieci też mnie kochają.
           Dojechaliśmy na miejsce jakieś 10 minut później. Wysiadłam z samochodu i weszłam do szkoły. Do klasy weszłam równo z dzwonkiem. Usiadłam obok Bartka.
    - Witam dzieci - powiedziała dyrektorka. Babo! Serio? My mamy po siedemnaście lat. Nie jesteśmy dziećmi. Co najwyżej młodzieżą. - Chciałam was poinformować, że w następny czwartek wasza klasa jedzie na trzydniową wycieczkę w Polskie góry. Teraz Eric rozda wam zgody na wycieczkę. Macie je przynieść jeszcze w tym tygodniu. Na kartce macie napisaną cenę i pieniądze macie przynieść wraz z zgodą. Wasz kolega rozda także inne kartki na których macie napisane szczegóły. O której jest wyjazd, co macie wziąść i tak dalej. Chciałam was tylko poinformować, a teraz zostawiam was z panem Mullerem - oznajmiła i wyszłam z klasy. Wycieczka? Suuupeeer! Wreszcie jakaś rozrywka.
          Reszta lekcji minęła normalnie na wkurzaniu nauczycieli wraz z Bartkiem i sprawdzianie z niemieckiego. Potem poszłam do domu i dałam Lucasowi papierek do podpisania.

                                                                   ***

          Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu. Mamy jechać jakimś busikiem. Zbiórka ma być o 6.00 więc muszę się zbierać. Musiałam opuścić moje ukochane łóżeczko i iść do łazienki. Prysznic zajął mi około dziesięciu minut. Kiedy wyszłam z łazienki zaczęłam grzebać w szafie za jakimiś ciuchami nadającymi się do ubrania. W końcu znalazłam miętowe rurki, do tego biała koszulka z krótkim rękawem bardzo zwiewna z napisem "I ♥ Polska". No co? Kocham ten kraj. W końcu się w nim urodziłam prawda? No więc ubrałam jeszcze ocieplane botki i szary sweterek. Włosy ułożyłam w kok i zeszłam na dół z moją małą walizeczką i torbą. Zjadłam jeszcze tosty z serkiem białym i pojechaliśmy z Lucasem pod szkołę. Gdy wychodziłam z domu wzięłam jeszcze kurtę i czapkę. No w końcu w górach jest już śnieg.
          Gdy dojechaliśmy pod szkołę, wysiadłam z auta i pożegnałam się z bratem. Dojechaliśmy akurat wtedy, kiedy wszyscy wkładali swoje walizki do bagażnika. Sama więc włożyłam swoją i weszłam do autobusu. Usiadłam obok Katrin. Praktycznie cały czas rozmawiałyśmy o tym co będziemy robić.
          Dojechaliśmy na miejsce o godzinie 16.45. Za oknem było widać śnieg. Zaparkowaliśmy na dużym parkingu przed białym pensjonatem z bordowym dachem. Wyszliśmy z autobusu i wzięliśmy nasze walizki. Weszliśmy do pensjonatu i po pewnym czasie przydzielili nam pokoje. Ja byłam w pokoju z Andreą i Katrin. Gdy weszłyśmy do pokoju wybrałyśmy swoje łóżka i nagle podeszła do mnie Andrea.
    - Mam do was prośbę - zaczęła.
    - Możesz dokładniej? - zapytałam.
    - Bo...ja chciałam spędzić noc z Erickiem no i wiecie - powiedziała.
    - Nie, nie wiemy. Jaśniej?
    - Czy mogłybyście jedną noc spędzić z Taylorem i Bartkiem? Są niby tylko trzy łóżka, ale ty Katrin możesz spać z Taylorem prawda? W końcu jesteście parą. Obiecuję, że wam to wynagrodzę.
    - No nie wiem. A ty jak myślisz Katrin? - zapytałam i zwróciłam się do ciemnowłosej.
    - No jeśli tylko na jedną noc to ja się zgadzam.
    - No...dobra, ja też. Ale co na to Bartek i Taylor? - zapytałam.
    - Po pewnym czasie się zgodzili, ale tylko pod jednym warunkiem. Że nie będziecie siedzieć 30 minut w łazience.
    - Dobra, dobra.
    - Dziiiiękiiii! - krzyknęła uradowana Andrea, podskoczyła kilka razy z radości i przytuliła nas. - To może wy już się odświeżcie. Około dziewiętnastej się zamienimy ok?
    - Jasne - wymruczałam i poszłam wraz z torbą w ręce do łazienki. Nie byłam zbytnio zadowolona z tej zamiany. Chociaż...będę z Bartkiem w jednym pokoju. Matko Boska! Mam nieczyste myśli!
          Do godziny osiemnastej rozmawiałyśmy z Katrin i pograłyśmy w butelkę. Nagle do naszego weszli Bartek i Taylor. Katrin przywitała się przytulaskiem z Taylorem, a ja wymieniałam uśmiechy .
    - To ja idę do Erica - odrzekła jasnowłosa.
    - Bawcie się dobrze - powiedziałam i dziewczyna wyszła z pokoju.
    - Gdzie będę spał? - zapytał Bartek. Wskazałam mu na łóżko prze lewej ścianie. Bartek od razu gdy dowiedział się gdzie śpi, położył się na łóżku i przykrył kołdrą. Był aż taki śpiący? W każdym razie ja miałam spać na środkowym, a Taylor i Katrin na ostatnim.
          Ja położyłam się na swoi łóżku i zaczęłam pisać SMS-y z Iris i Rozalią. Nasze gołąbeczki wyszły z pokoju, a Bartek leżał z głową w poduszce. Patrzyłam się chwilkę na niego i czym dłużej to robiła, miałam większą ochotę mu wszystko wyznać. W końcu zebrałam się na odwagę.
    - Bartek, muszę Ci coś powiedzieć - odrzekłam niepewnie.
    - Co? - zapytał i popatrzył się na mnie.
    - Bo ja...
          Nagle do pokoju weszła nasza para ukochańców. No w takiej chwili? A może to był znak, że nie powinnam nic mówić Bartkowi? To może lepiej jak na razie się wstrzymam.
    - Chciałaś mi coś powiedzieć - oznajmił szatyn.
    - Nie, już nic - powiedziałam zrezygnowana.
          Do godziny dziesiątej wieczorem cały czas gadaliśmy i się śmialiśmy. Nawet Bartek się trochę pobudził i zamiast leżeć wykończony siedział na łóżku. W pewnej chwili podeszła do mnie Kat.
    - Rem, idziemy pod drzwi pokoju chłopaków podsłuchać co robią Andrea i Taylor? - zapytała z szyderczym uśmiechem. Boże! Co ty chcesz zrobić kobieto? Naruszać ich prywatną przestrzeń?
    - Nie, niech robią co chcą - odrzekłam.
    - To nie było pytanie - powiedziała i pociągnęła mnie za rękę. Gdy wychodziłyśmy, zgasiłyśmy w pokoju światło. Podeszłyśmy cicho do drzwi, żeby nie obudzić żadnego nauczyciela, bo miałybyśmy przerąbane. Po za tym i tak żyjemy na krawędzi, bo nikt nie wie o tej naszej wymianie pokojami.
          Szłyśmy na palcach, aż w pewnej chwili potknęłam się o swoją nogę i przewróciłam się w hukiem. Katrin ledwo co powstrzymała się od śmiechu.
    - No i co Cię tak śmieszy? - zapytałam cicho.
    - Nie, nic. Przecież każdy może się wywrócić. Rób tak dalej, a na pewno nikt nas nie przyłapie.
          Podeszłyśmy do jasnych drzwi i podłożyłyśmy do nich ucha. Nie było słychać nic, oprócz cichych śmiechów. Nagle zaczęły otwierać się drzwi pokoju nauczycieli. Przestraszone, że ktoś nas przyłapie, jak najszybciej uciekłyśmy do swojego pokoju. Otworzyłyśmy drzwi i pobiegłyśmy do łóżek. Było ciemno, więc musiałam kierować się instynktem. Gdy wskoczyłam do łóżka, usłyszałam tylko krzyk.
    - Ała! Renesmee! - wrzasnął ktoś. Na pewno był to chłopak...Bartek?
    - Kto tu jest? - zapytałam.
    - Ja. Czy ty oszalałaś, żeby wskakiwać mi do łóżka? - zapytał. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo oczywiście nasunęły mi się skojarzenia. - Boże! Już bez skojarzeń.
    - No sory, ale było ciemno. Skąd ja miałam wiedzieć, gdzie jest moje, a gdzie twoje łóżko?
    - To trzeba było włączyć światło.
    - Jakie masz problemy - oznajmiłam i zeszłam z jego łóżka. Wskoczyłam pod swoją kołdrę i przytuliłam się do poduszki. No teraz to już przesadził. Robi aferę o byłe co.

                                                            ***

         Dwa pierwsze dni wycieczki minęły na zwiedzaniu. I w końcu nadeszła sobota. A dokładnie godzina 15.54. Zaczynało już zachodzić słońce, ale wychowawczyni pozwoliła nam samemu pozwiedzać. Mieliśmy na to czas dotąd, aż zacznie robić się ciemno. Postanowiłam pochodzić z Bartkiem, bo w końcu nie byłam już na niego zła. Sam mnie nawet przeprosił, że tak na mnie naskoczył.
           Chodziliśmy trochę po mieście, dzwoniliśmy do różnych domów robiąc ludziom kawały, aż w końcu nie mieliśmy co robić.
    - Renesmee, chodź do tamtego lasu - powiedział w końcu szatyn i wskazał na las, który znajdował się jakieś 10 metrów stąd.
    - Do lasu? Teraz? - zapytałam trochę zaniepokojona. Nie ukrywałam, że bałam się iść sama do lasu. No może nie sama, bo z Bartkiem, ale jednak robiło się już ciemno i do tego jeszcze ten śnieg. Może nie było go dużo, bo
    - No chodź, zaraz wrócimy.
    - No dobra.
          Więc poszliśmy do tego lasu. Cały czas trzymałam się ręki Bartka. Za bardzo się bałam. Szatyn oczywiście był zadowolony. W pewnej chwili usłyszeliśmy cichutki ryk i zobaczyliśmy...niedźwiedzia! Zaczęliśmy uciekać w nie wiadomo jaką stronę. Po jakimś czasie wspieliśmy się na jakieś drzewo i czekaliśmy aż ten niedźwiedź odejdzie. Próbował wejść, ale nie dał rady i w końcu odszedł. Wtedy zeszliśmy z drzewa i próbowaliśmy się zorientować gdzie jesteśmy. Szkoda tylko, że był jeden problem.
Zgubiliśmy się...

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział XIV Żegnaj

         Bardzo dziękuje za trzymanie kciuków wszystkim, którzy je trzymali. Wywiadówka poszła dobrze. Całe szczęście tylko jedna jedynka z angola ( znienawidzonego przedmiotu ) i na dodatek poprawionaaaaa xD Zapraszam więc na rozdziałek. Następny pewnie około środy :)

-------------------------------------------------------------------

           Zaczęłam powoli rozchylać swoje powieki. Znajdowałam się w fioletowym pokoju. Po mojej prawej stronie było lustro, a po lewej wejście na balkon. Czyli, że jestem w swoim pokoju. Tylko jak ja się tu znalazłam? Nic nie pamiętam. Zdjęłam więc z siebie kołdrę i usiadłam na łóżku. Miałam na sobie te same ciuchy co wczoraj na imprezie. Spojrzałam więc na zegar na telefonie. 10.33. Obudziłam się dość wcześnie jak na mnie. Zazwyczaj po takich imprezach budzę się dopiero około 15.00.
          Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Wzięłam krótki, zimny prysznic i w samym ręczniku podeszłam do szafy z ubraniami. Najpierw wyjęłam bieliznę, którą natychmiast założyłam i zaczęłam szukać jakiś ubrań na dziś. Postanowiłam założyć białą koszulę, niebieskie rurki i do tego czarne trampki. Włosy wyprostowałam i zostawiłam rozpuszczone. Tak ubrana zeszłam do kuchni. Nikogo w niej nie było, więc otworzyłam lodówkę i szukałam czegoś co dałoby się zjeść. Zdecydowałam się na jajecznice. Wyjęłam więc wszystkie potrzebne składniki i zaczęłam ją robić. Była gotowa po około 5 minutach. Zjadłam więc i wtedy do domu wszedł Ethan z torbami pełnymi zakupów.
    - I jak tam po imprezie? - zapytał i zaczął wypakowywać zakupy.
    - Ujdzie. Czy ty wiesz, jak ja znalazłam się w domu? - zapytałam.
    - Tak. Około 2.00 zadzwoniłaś po mnie, więc pojechałem po ciebie. Gdy już dojechałem i wszedłem do tego domu, to leżałaś pod stołem w kuchni i śpiewałaś coś. Zabrałem Cię więc do samochodu i zawiozłem do domu. Ty na serio nie pamiętasz jak do mnie dzwoniłaś?
    - A ty byś pamiętał, jakbyś wypił dwie lub więcej butelek piwa? - zapytałam i podniosłam brew do góry.
    - No nie. A! Ta Majka, czy jak jej tam, kazała Ci przekazać, że ma samolot o 11.00. - odrzekł. O 11.00? Przecież jest już 10.41. Nie zdążę jej pożegnać. Ale jak to mówił Aleksy " Kto nie próbuje, ten nie zyskuje".
    - Musisz mnie podwieźć na lotnisko. Natychmiast! - poprosiłam brata.
    - Dobra, dobra. Wezmę tylko kluczę - powiedział spokojnie. Ethan wziął klucze i poszliśmy do samochodu. Na lotnisko dojechaliśmy około 10 minut później. Szybko wysiadłam z samochodu i wbiegłam do budynku. Samolot do Polski jeszcze nie odleciał. Biegłam około minuty, kiedy zauważyłam jakieś 50 metrów ode mnie Maję. Ona także mnie zobaczyła i pomachała mi. Uśmiechnęłam się szeroko i podbiegłam do niej.
    - Hej! Zdążyłam Cię pożegnać? - zapytałam.
    - Raczej. Zaraz odlatuje - odrzekła smutno dziewczyna.
    - Masz codziennie do mnie pisać - zagroziłam.
    - Postaram się. Ja muszę już iść. Do zobaczenia.
    - Pa - powiedziałam i się przytuliłyśmy. Poczułam, że do oka napłynęła mi łza. Po pewnym czasie była cała zalana łzami.
    - Masz mnie informować czy między Tobą i Bartkiem coś zaiskrzyło.
    - Obiecuję - powiedziałam i uśmiechnęłam się smutno. Jeszcze raz się przytuliłyśmy i Maja poszła do samolotu. Wróciłam więc do samochodu i pojechaliśmy do domu.
     
                                                                        ***

          Obudziłam się i spojrzałam na zegarek. 6.54. A co dzisiaj jest? Poniedziałek. Czyli minął już tydzień od wyjazdu Mai. Bardzo za nią tęsknię. Utrzymujemy kontakt telefoniczny i przez Skype, ale to nie to samo. Teraz bardzo zżyłam się z Andreą i taką Katriną, która doszła do naszej klasy zaraz po wyjeździe Mai.
          Wstałam więc powoli i skierowałam się w stronę głośników, które stały na komodzie. Puściłam Eminem - Survival. Eminem...mój ukochany zaraz po Bartku. Szkoda tylko, że jest ode mnie o wiele starszy. Można powiedzieć, że jestem jego psychofanką. Znaczy byłam. Teraz trochę wydoroślałam. Ale tylko trochę.
           Teraz podeszłam do szafy i zaczęłam szukać czegoś, co dałoby się ubrać do szkoły. Postanowiłam ubrać białą bokserkę, kremowy sweterek z opadającym ramieniem i czarnym sercem, rurki tego samego koloru, ( znowu ) kremowe trampki i naszyjnik z sową. Wszystko to położyłam na łóżku, a sama poszłam do łazienki wziąść prysznic. Umycie się zajęło mi około 5 minut. Później wyszłam z łazienki i ubrałam bieliznę i zaraz potem wcześniej przygotowaną stylówkę. Włosy splotłam w warkocz na boku, ułożyłam grzywkę i byłam gotowa. Spakowałam potrzebne książki i przeglądłam się w lustrze. Trzeba przyznać, że lepiej mi w ciemnym blondzie niż czerwonym. Teraz nie wyglądam już tak sztucznie jak wcześniej. Wzięłam więc torbę i zeszłam na dół.
          Usiadłam przy stole w kuchni i zaczęłam jeść przygotowane naleśniki. Gdy zjadłam spojrzałam na zegar.7.12. No ludzie! Co ja mam robić przez pół godziny? Zadzwonię do Majki? Dobra, dzwonię.


tel : Halo?
Rem : Hejoooo! Co tam?
tel : Renesmee?! Budzisz mnie tylko po to, żeby spytać się "co tam"?
Rem : Noooo...tak! Nie mam co robić.
tel : To sprawdź czy nie ma Cię na drugim końcu miasta.
Rem : Hahaha, bardzo śmieszne.
tel : A czy ja się śmieję?
Rem : Dobra, gadaj co tam u ciebie.
tel : Super! Fabian zaprosił mnie wczoraj do kina.
Rem : No to świetnie! Kiedy idziecie?
tel : Jutro. A co u ciebie? Co z Tobą i Bartkiem?
Rem : Nic, to co zawsze.
tel : No to weź się trochę postaraj. Chcesz z nim chodzić? Musisz dać mu do zrozumienia, że on Ci się podoba. Jak on nie daje żadnych znaków to weź wszystko w swoje ręce.
Rem : Gdyby to było takie łatwe...
tel : To jest łatwiejsze, niż Ci się wydaje
Rem : Co ty sugerujesz?
tel : Nic, nic...Sorki, muszę kończyć. Pa.
Rem : Pa.

          Albo mi się wydaje, albo ona coś ukrywa i nie chce mi tego powiedzieć. Dobra, mniejsza. Nie będę się nudzić przez najbliższe 25 minut. I wtedy właśnie zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i kogo zobaczyłam? Katrine.
    - Hej - powiedziała smutno.
    - Hej. Co się dzieje? - zapytałam i wpuściłam dziewczynę.
    - Pomóóóóóż! - krzyknęła i padła na kolana.
    - O co chodzi? - zapytałam zmieszana.
    - Zakochałam się w Taylorze - odrzekła. Oho! Następna nieszczęśliwie zakochana. Szkoda tylko, że Taylor kocha się we mnie. A może już nie?
    - No i jak ja mam pomóc?
    - Przyjaźnicie się i wiem też, że kochał się w Tobie. Możesz więc z nim pogadać? Ja też mogę pogadać z chłopakiem który się Tobie podoba.
    - Nie chce żebyś gadała z Bartkiem, ale spoko. Mogę pogadać z Taylorem, tylko nie wiem czy to coś da.
    - Ja też nie wiem, ale nie ma wyjścia. Ja spać po nocach nie mogę. Gdy przeglądam się w lustrze zamiast siebie, widzę jego. Każdy chłopak na ulicy mi go przypomina.
    - Psychopatyczne zakochanie się?
    - Najwidoczniej.
    - No pogadam z nim, ale kiedy? Dzisiaj?
    - Byłoby najlepiej.
    - Dobra. Chcesz coś do picia?
    - Masz kawę?
    - Też pytanie.
          Poszłyśmy do kuchni. Dziewczyna usiadła przy stole, a ja nastawiłam wodę na kawę. Woda była gotowa po około 10 minutach. Zalałam więc dwie kawy - dla Katrin i dla mnie - i poszłam do stołu. W czasie picia kawy rozmawiałyśmy o szkole, o Taylorze i, oczywiście, o Bartku. Katrin wiedziała wszystko o mojej miłości do Bartka. Próbowała mi pomóc i porozmawiać z Bartkiem już kilka razy, ale za każdym razem ją zatrzymywała. Dobra z niej przyjaciółka, ale okropnie jej zależy na tym, żebym byłą z szatynem. Mówiła, że to dlatego, bo nie chce bym się smuciła. No przy niej nie da się nie smucić.
          Z mojego domu wyszłyśmy około 7.55, ponieważ się zagadałyśmy, musiałyśmy teraz biec. Na lekcje oczywiście się spóźniłyśmy 5 minut. Wleciałyśmy do klasy jak torpedy i zaczęłyśmy szukać wolnych miejsc. Jedno było obok Alana, a drugie obok...Bartkaaaa! XD
          Usiadłam wiadomo obok kogo i całą lekcję przegadaliśmy. Wszystkie inne lekcje minęły oczywiście na wkurzaniu nauczycieli i zarobieniu 4 uwag. Jupiii! Mój rekord! 
          Po lekcjach wyszłam na dziedziniec. Umówiłyśmy się z Katrin, że najpierw ja porozmawiam z Taylorem, a potem Katrin zupełnie "przypadkowo" wyjdzie ze szkoły, a ja schowam się gdzieś na dziedzińcu. 
         No więc zaczęłam szukać Taylora.  Wyparzyłam do na ławce. Wzięłam więc głęboki wdech i podeszłam do niego.
    - Hej - powiedziałam przyjaźnie i uśmiechnęłam się szeroko.
    - Hej - odpowiedział.
    - Chciałam pogadać.
    - Na temat?
    - No więc ty podobasz się mojej przyjaciółce i jej bardzo na Tobie zależy. Gdzie nie popatrzy, widzi Ciebie. 
    - No wiesz...jeśli chodzi o Katrinę, to ona również mi się podoba.
    - Naprawdę? To super! Więc moja krótka misja skończona. Życzę powodzenia - oznajmiłam i odeszłam. Poszłam na drugi koniec dziedzińca i schowałam się za drzewem. Teraz tylko czekać jak akcja się potoczy.
         No więc chwilkę później ze szkoły wyszła Katrina. Taylor zaraz do niej podbiegł i zaczęli o czymś rozmawiać. Zaraz potem zaczęli się całować. Ja tylko oparłam głowę o drzewo i uśmiechnęłam się do siebie. Przynajmniej Katrina jest szczęśliwa...

-----------------------------------------------------------------------------

Wiecie? Zaczęłam myśleć nad uśmierceniem Bartka. Jak nie teraz, to postaram się go uśmiercić na końcu opowiadania :p
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Na serio się na to nabrałyście? xD

środa, 13 listopada 2013

Rozdział XIII Imprezka

               No więc lituję się nad wami i dodaje rozdział. Następny pojawi się prawdopodobnie w sobotę, lub w piątek. To zależy od tego, czy pójdę do przyjaciółki i zależy do tego, czy matka nie odizoluje mnie do kompa. Powód : dzisiaj wywiadówka. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to następny rozdział jak już mówiłam w piątek/sobota. A jeśli nie, to pewnie dopiero za jakiś...tydzień? Proszę więc o trzymanie kciuków  i zapraszam na rozdział xD ( Ale się rozgadałam )



                                                                  *Pip* *Pip*
          Obudził mnie dźwięk telefonu. Powoli otwarłam oczy i spojrzałam na zegarek. 10.56. Tak wcześnie? Masakra. Wzięłam do ręki telefon. SMS.

Od : Majka
Imprezka jest o 19.00.
Jeśli dalej jesteś skora do pomocy z przygotowaniach 
imprezy, to przyjdź o 16.00.


    - Nie mogłaś mi powiedzieć o tym wczoraj na balu, tylko teraz mnie budzisz? - wymamrotałam i zwlekłam się z łóżka. Poszłam od razu do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Później wyszłam z łazienki w samym ręczniku i otworzyłam szafę. Zdecydowałam się na dżinsowe szorty, pomarańczową koszulkę, czerwone trampki i apaszkę koloru czerwono-różowego. Włosy związałam w kucyk, a grzywkę zostawiłam bez zmian. Poszperałam jeszcze w szafie w poszukiwaniu jakiejś kiecki na imprezkę. Nie szukałam niczego specjalnego. Zdecydowałam się na białą koszulkę z białym sercem, różowe szorty i białe botki na koturnie. Wszystko włożyłam do torby z nadrukiem flagi Ameryki. Torbę położyłam na łóżku, a sama zeszłam na śniadanie.
          Zeszłam po schodach i weszłam do kuchni. Lucas był w pracy, a Ethan pewnie śpi po imprezie, jaką wczoraj urządził pod moją nieobecność. Czyli, że jestem sama. Otworzyłam więc lodówkę i zaczęłam szukać czegoś do jedzenia. Nie było nic, co dałoby się zjeść. Przecież nie będę się z samego rana pizzą napychać.
    - Czyli, że trzeba iść do sklepu - powiedziałam do siebie.
    - Kup mi jakąś wodę - wymruczał ktoś. Poszłam za głosem który usłyszałam i znalazłam się w salonie. Tak ma kanapie spał Ethan.
    - Zabalowało się wczoraj? - zapytałam i uśmiechnęłam się szyderczo.
    - Taaa...to bądź dobrą siostrą i kup mi coś do picia. Kac...
    - Dobra, dobra. Śpij...
    - Dziękuuuuuujeeee! - krzyknął. Poszłam więc do pokoju po portfel i wyszłam.
          Dzisiaj była bardzo piękna pogoda. Na szczęście...Przynajmniej mogłam iść przez park i być pewna, że nie dojdę do sklepu cała w błocie, bo znając moje szczęście, pewnie bym się gdzieś wyglebała. Szłam, szłam, szłam i wreszcie doszłam...a nie, to tylko garaże. Pomyliła mi się z sklepem. Więc szłam dalej, dalej, dalej i dopiero teraz doszłam pod supermarket. Weszłam więc do niego i wzięłam tylko koszyk. Chodziłam między regałami i zbierałam to, co miałam kupić. Gdy wszystko czego potrzebowałam znalazło się w koszyku, poszłam do kasy. Tak zauważyłam...
    - David? - zapytałam i podeszłam do chłopaka.
    - O, cześć. Co za spotkanie - oznajmił i uśmiechnął się do mnie szeroko. - Idziesz za tą imprezę do Majki?
    - Jasne, ty też?
    - Tak.
    - Super.
          Wtedy pomyślałam, że może David mnie podwiezie jeśli ma po drodze i jeśli w ogóle samochód.
    - Ty jesteś samochodem?
    - Tak.
    - A mieszkasz daleko.
    - Oj bardzo.
    - A przejeżdżasz obok tego parku św. Jakuba?
    - Tak, ale do czego ty dążysz?
    - Czy mógłbyś mnie podwieść, bo nie chce mi się wracać piechotą.
    - To nie mogłaś tak od razu?
    - Nie. Najpierw chciałam się upewnić czy masz po drodze, bo wtedy były większe szanse że się zgodzisz.
    - Nawet jakbyś mieszkała na drugim końcu miasta, to i tak bym Cię podwiózł.
    - Dzięki - powiedziałam i przytuliłam go.
    - Dobra, dobra. Puść mnie. Muszę zapłacić.
    - Sorki.
          David więc zapłacił, potem i ja i wyszliśmy ze sklepu. Niosłam w rękach dwie duże torby. No w końcu trzeba zadbać o braciszka w potrzebie, który ma kaca, prawda?
    - Daj, pomogę Ci - powiedział i wyciągnął z moich rąk torby. Człowieku, nie przesadzaj. I tak już niesiesz  4 torby zakupów.
    - Uniesiesz?
    - Jasne.
            Nie będę się z nim kłócić. Niech niesie jak chce. Sobie mięśnie wyrobi. Doszliśmy do terenowej Toyoty koloru białego. David włożył paczki do samochodu i wsiedliśmy do auta.
    - Sorki, jeśli wczoraj coś palnąłem. Byłem pijany - odrzekł.
    - Pijany? Przecież na balu nie było żadnego alkoholu - odpowiedziałam zaskoczona.
    - Taaa. Kolega przemycił piwo. - oznajmił i uśmiechnął się lekko. Teraz już wszystko jasne, dlaczego się tak do mnie przystawiał. Alkohol zmienia ludzi. Pokierowałam Davida gdzie ma jechać, gdy wreszcie po około 2 minutach dojechaliśmy na miejsce.
    - A więc to tu mieszkasz? - zapytał.
    - Jak widać. Muszę iść.
    - Czekaj. Napisz mi swój numer. - powiedział i podał mi swój telefon. Napisałam mu swój numer, on na moim telefonie swój i pożegnaliśmy się. Weszłam więc do domu z torbami przepełnionymi jadzeniem.
    - Pomogę Ci - odrzekł Ethan i zabrał ode mnie torby. No ludzie, nie zachowujcie się jakbym w ciąży była. Spojrzałam więc na zegar. Godzina 11.48. No teraz to co najwyżej mogę zjeść obiad, a nie śniadanie. Wyjęłam więc zawartość torby, Ethanowi dałam sok, a sam postanowiłam zjeść bułkę z dżemem. Jadłam bułkę i jednocześnie weszłam na facebook'a. Rozmawiałam przez chat z Adnreą i Majką, potem jeszcze weszłam na bezyżuteczną, na komixxy, aż w końcu wybiła godzina 14.40.
    - Ethan, podwieziesz mnie do przyjaciółki? - zapytałam brata i zrobiłam do niego maślane oczy.
    - Teraz?
    - Tak, teraz.
    - Dobra, chodź - odrzekł.
    - Dzieeeeeenkiiiiii! - krzyknęłam i przytuliłam go. Potem szybko pobiegłam po swoją torbę i z powrotem zbiegłam na dół. Mój brat już czekał w samochodzie, więc ja też pobiegłam do samochodu.
    - Masz wszystko? - zapytał.
    - Tak, jedź już.
          Pokierowałam Ethana gdzie ma jechać. Powiedziałam, że jak coś, to zadzwonię do niego o której ma po mnie przyjechać. I tak ma zaprosić kilku kolegów, więc pewnie nie będzie spał całą noc. Gdy dojechaliśmy, pożegnałam się z bratem i pobiegłam do drzwi. Zadzwoniłam do nich i czekałam, aż łaskawie mi ktoś otworzy. Po kilku sekundach zobaczyłam w drzwiach mojego ukochanego Bartusia.
    - Wejdź - powiedział i uśmiechnął się do mnie szeroko.
    - Dzięki - odwzajemniłam uśmiech. Jak ja kocham, jak on się uśmiecha. Mój kochany. Weszłam więc na korytarz i zdjęłam buty. Potem poszłam do salonu. Tak były już Andrea i Maja.
    - Długo czekacie? - zapytałam.
    - Nie, jakieś 5 minut.
    - Więc kto co robi?
    - Ja biorę dmuchanie balonów - krzyknęła Andrea.
    - W takim razie ja ozdoby przyziemne. - odrzekła Maja.
    - A ja? - zapytałam.
    - Ty masz ozdoby, że tak powiem, nadziemne.
    - Jasne, jak zawsze ja odwalam brudną robotę - burknęłam. - Bartek, ty mnie bierzesz na barana.
    - I kto tu ma brudną robotę? - zapytał.
    - Zamknij się i mnie podsadź.
          Bartek wziął mnie na barana. Jakimś cudem nie spadłam z niego. Zawieszałam wszystkie ozdoby około godziny, a dziewczyny śmiały się w najlepsze. Z kogo? Oczywiście ze mnie i Bartka. Bartek cały czas się kiwał na prawo i lewo, aż kilka razy o mało co z niego nie zleciałam. Gdy skończyliśmy, Maja zabrała mnie i Andreę do pokoju, abyśmy mogły się przygotować. Ja przebrałam się w łazience, Andrea w garderobie, a Majka w łazience na korytarzu. Potem robiłyśmy sobie nawzajem makijaż i fryzury. Gotowe byłyśmy po około godzinie.
          Zeszłam na dół. Impreza już się zaczynała. Większości ludzi na tej imprezie nie znałam. Nagle na kanapie zauważyłam Davida. Podbiegłam więc do niego i od tyłu zakryłam mu oczy.
    - Zagadnij kto to - powiedziałam.
    - Renesmee? - zapytał. Wtedy wzięłam ręce z jego oczu i usiadłam obok niego.
    - Zgadłeś.
    - Zatańczysz? - zapytał, wstał i podał mi rękę. Kiwnęłam głową i chwilkę później już tańczyliśmy na środku salonu.
          Jednak myliłam się co do Davida. Na tym balu wydawał się być gościem, który podrywa pierwszą lepszą jaką zobaczy. Jednak okazał się całkiem spoko. Wtedy był taki z powodu tego alkoholu. Na szczęście. Nie wytrzymałabym z kimś takim. Wystarczy że w tamtej szkole musiałam wytrzymywać z Kastielem.
          Tańczyłam chwilkę z Davidem, potem z Taylorem. Nie wydawał się być załamany faktem, że nie będę z nim chodzić. Pewnie mnie rozumie. On na pewno nie chciałby żebym z nim chodziła tylko dlatego, że mi go żal. Bo kto by tak chciał?
          Impreza trwała już około dwóch godzin. Zaschło mi w gardle, więc postanowiłam pójść do kuchni napić się czegoś. Otwarłam więc lodówkę i wyjęłam jakiś alkohol. Nalałam trochę do kubka i szybko wypiłam. Gdy miałam wracać do salonu, do kuchni wszedł jakiś chłopak. Podszedł do mnie i uśmiechnął się szeroko.
    - Hej laska! Jak tak? - zapytał.
    - Było dobrze, dopóki nie przyszedłeś - mruknęłam.
    - Haha bardzo śmieszne - odrzekł i zaczął się do mnie przybliżać. Nagle rzucił się na mnie. Próbował mnie pocałować, ale go odpychałam. Niestety on był silniejszy. Wtedy zaczęłam wołać pomocy. Nagle ktoś odciągnął chłopaka ode mnie. Był to nie kto inny, jak Bartek. Bartek przywalił chłopakowi prawym sierpowym, aż się wywrócił. Szybko wstał i mu oddał. Wtedy Bartek walnął go z pięści w brzuch i oko. Chłopak zaczął zwijać się z bólu, ale miał siłę się wycofać i wyjść na dwór. Wtedy Bartek podszedł do mnie i ujął moją twarz w dłonie.
    - Nic Ci nie jest? - zapytał troskliwie. Od kiedy się pojawiłeś, wszystko jest w jak najlepszym.
    - Nie - oznajmiłam. Nagle zauważyłam, że szatyn ma ogromną, krwawiącą ranę na policzku. - Zaczekaj! Masz ranę! Chodź do twojego pokoju.
          Wzięłam chłopaka za rękę i zaprowadziłam na górę do jego pokoju. Bartek usiadł na łóżku, a ja zapytałam się gdzie na wodę utlenioną i plastry. Powiedział, że są w łazience w szafce nad umywalką. Weszłam więc do łazienki i zaczęłam szukać potrzebnych rzeczy. Wzięłam jeszcze chusteczki i gdy je znalazła, pobiegłam do pokoju i usiadłam obok Bartka. Zaczęłam polewać jego ranę wodą utlenioną. Chłopak tylko syknął.
    - Boli? - zapytałam. Nie Renesmee, na pewno go to nie boli. Syknął tylko dlatego, że mu się śmiać zachciało.
    - Nie, lej dalej to gówno - odrzekł. Wylałam więc jeszcze trochę wody utlenionej i zakleiłam plastrem.
    - Dzięki - powiedziałam.
    - Za co? - zapytał.
    - Za to, że odciągnąłeś tego gościa ode mnie.
    - A co miałem robić? Patrzyć jak się do ciebie przystawia?
    - W każdym razie dzięki.
    - Wracasz na imprezę?
    - Nie chce mi się.
    - No chodź. Masz ze mną zatańczyć, albo nie oddam Ci twojego telefonu. - powiedział i wyjął mi telefon z kieszeni. - Uuuu...co my tu mamy. SMS-y. A może je tak sobie poczytamy? - powiedział i uśmiechnął się szyderczo.
    - Dobra, chodź już - burknęłam i zeszliśmy na dół. Od razu poszliśmy na sam środek sali i zaczęliśmy tańczyć. Potańczyliśmy chwilkę, wypiliśmy butelkę piwa i wtedy urwał mi się film.

---------------------------------------------------------

David to ten po lewej

Stój Renesmee przed imprezką

Strój na imprezce ( patrz na bluzkę i spodnie )

Buty na imprezie

Fryzura na imprezie

Makijaż na imprezie