sobota, 30 listopada 2013

Rozdział XIX Zemsta

Yyyyeees! Wyrobiłam się! Mam nadzieję, że rozdział się spodoba xD

------------------------------------------------------------------------------

          Było ich czterech. Ten, który stał na ich czele, był łysy, dobrze zbudowany, około czterdziestki. Drugi miał ciemne włosy krótko obcięte wzrostu tego pierwszego, trzeci miał dredy, a czwarty? Był ogromny. Miał jakieś dwa metry. Był umięśniony. Miał małe oczy, których tylko idiota by się na bał.
          Podeszli do nas i jeden uśmiechnął się mnie szyderczo.
    - Czyż to nie Renesmee? Córka mojego przyjaciela? - zapytał. Skąd on znał moje imię. I skąd on zna mojego ojca.
    - Czy my się znamy? - zapytałam, nie ukrywam, przestraszona. Ten tylko się zaśmiał. No i co Cię tak śmieszy?
    - Ty mnie nie, ale ja ciebie tak. A teraz pójdziesz z nami - odrzekł i chwycił mnie za rękę. Wtedy w mojej obronie stanął Bartek.
    - Zostaw ją - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Może i miałby z nimi szanse, gdyby nie było ich czterech.
    - Nie wtrącaj się chłopczyku, bo źle skończysz...- oznajmił i zmarszczył czoło, jednak szatyn się nie przestraszył. - Sam tego chciałeś. Chłopcy, bierzcie go! - zakomunikował. Dwóch z nich podeszło do Bartka i zaczęli go bić po twarzy, klatce piersiowej, a gdy upadł, zaczęli go kopać po brzuchu. Krzyczałam, żeby przestali, ale mnie nie słuchali. Ten trzeci mnie przytrzymywał, abym do nich nie podbiegłam. Krzyczałam jeszcze, aby ktoś nas pomógł, ale okolica była pusta. Było może kilka domków, ale były dopiero jakieś pięćdziesiąt metrów stąd. 

          W końcu go zostawili. Ja byłam cała zapłakana, bo myślałam, że wykończą go na miejscu. Chodź nie dużo brakowało. W jego nosa i ust strumieniami lała się krew. Z trudem oddychał.
    - Chodź mała. Oszczędzimy ci tych widoków - powiedział ich szef i pociągnął mnie za rękę.
    - Nigdzie nie idę! Możecie mnie zabić, ale przynajmniej umrę razem z nim! - krzyknęłam zapłakana i padłam na ziemię. Nie myślałam o konsekwencjach. Myślałam tylko o nim...O Bartku...
    - Nie martw się kochanie. Umrzesz...Ale dopiero jutro - odrzekł i pociągnął mnie za ramię, aby wstała.
    - Nie mów do mnie kochanie...- wysyczała przez zaciśnięte zęby. Mężczyzna zatrzymał się i mnie spoliczkował tak mocno, że aż upadłam.
    - Nie pyskuj... - odpowiedział i wsadził mnie do samochodu.

                                                                                                ***


          Dojechaliśmy pod jakiś opuszczony dom jakieś pół godziny później. W pobliżu nie było żadnych domów. Otworzyli mi drzwi i wyciągnęli mnie siłą. Podeszliśmy do tej rudery. Otworzyli drzwi i weszliśmy do środka. Dom od zewnątrz wyglądał okropnie, ale w środku nadawał się do zamieszkania. Później zaprowadzili mnie do jakichś drzwi. Otworzyli je. Były za nimi schody, prowadzące do piwnicy.

    - Złaź na dół - powiedział jeden z nich. Zeszłam więc, a za mną ich szef. Posadził mnie na ziemi, związał ręce i nogi i już miał odejść kiedy się odezwałam.
    - Czego wy ode mnie chcecie? - zapytałam ze łzami w oczach.
    - Czego? - zapytał mężczyzna i uśmiechnął się szyderczo. - Sprawiedliwości.
    - Ale co ja ci zrobiłam?!
    - Nie ty, ale twój ojciec. Zabił moją żonę. Kobietę, na której najbardziej mi zależało. Więc ja nie będę dłużny - oznajmił. Mój ojciec zabił kobietę? To niemożliwe! On kłamie. Na pewno kłamie.
    - Ale przecież mój ojciec nie żyję, to po co masz mnie zabijać, skoro i tak tego nie widzi?
    - Nie żyje? Czy ty na prawdę myślałaś, że to twój ojciec? Twój prawdziwy ojciec siedzi w więzieniu, a to był tylko nowy kochaś twojej matki.
    - Co? To nie możliwe...
    - Możliwe kochanie. A teraz śpij. jutro odbędzie się twoja ceremonia pogrzebowa - odrzekł, zaśmiał się i wyszedł. 
          Mój ojciec mordercą? Siedzi w więzieniu? To nie mogła być prawda. On na pewno kłamał. Chociaż...Może mówił prawdę! Pamiętam, jak byłam w szpitalu pięć lat temu i potrzebowałam krwi.  Żaden z rodziców nie mógł mi dać, bo ja miałam 0Rh+, a oni ABRh+.  A więc...mój ojciec jest w więzieniu? Dlaczego nikt mi tego wcześniej nie powiedział? Ani matka, ani żaden z moich braci? A może oni też nie wiedzieli? Tysiące pytań bez odpowiedzi przechodziło mi przez głowę. Chodź to nie było i tak najgorsze. Jutro będzie mój koniec. I to wszystko przez mojego biologicznego ojca. Super...

                                                                                             ***

          Poczułam ciepło na moim policzku. Otworzyłam oczy i zobaczyłam...Światło? Czy to ten tunel? Ja umarłam? Zaraz, zaraz. Przecież na końcu tunelu powinien być Bóg. Czyli...to tylko słońce! 

          Rozchyliłam powieki jeszcze szerzej i zauważyłam, że dalej jestem w tej cholernej piwnicy. Wtem usłyszałam otwierające się drzwi. Wkrótce zauważyłam jednego z moich porywaczy. Ten podszedł do mnie i mnie rozwiązał. Już chciałam mu się wyrwać i uciec, ale zauważyłam, że ma broń, więc w każdej chwili mógłby do mnie strzelić.
          Gdy mnie rozwiązał, wyszliśmy na górę. Przy drzwiach stał ten facet, który powiedział mi prawdę o ojcu. Szef tych baranów, którzy mnie porwali. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się szyderczo. Ten uśmiech był bardziej do niego samego niż do mnie, ale i tak był straszny. Normalnie jak jakiś psychopata.
    - Gotowa na śmierć? - zapytał.
    - Głupie pytanie - prychnęłam. Wtedy mężczyzna pociągnął mnie za włosy tak, że teraz patrzyłam się mu prostu w oczy.
    - Może by tak grzeczniej...Chcesz skończyć jak twój chłopak? - zapytał i zaczął się śmiać.
    - I tak mnie zabijecie, to co to za różnica? - zapytałam lekko drżącym głosem.
    - Wiesz dlaczego jeszcze żyjesz? Bo się nie wyrywasz i myślisz realistycznie - odrzekł i mnie puścił. - A teraz chodź.
          Wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się do lasu. Dreptaliśmy coraz głębiej i głębiej, aż stanęliśmy w miejscu. Byliśmy chyba jakiś kilometr od ich domostwa. Ten, który mnie trzymał, popchnął mnie tak, że upadłam na ziemię. Większość ludzi pewnie umierałaby ze strachu, ale ja bardziej miałam ochotę ich zabić. Miałam dość tego, że mną tak pomiatali. Bardzo podobnie wyglądało to w podstawówce. Wszyscy mieli mnie gdzieś. Pomiatali mną, popychali, wyrzucali moje rzeczy przez okno. I to tylko dlatego, że byłam grubsza niż inni i bardzo nieśmiała. Jedynie Bartek uśmiechał się do mnie, rozmawiał ze mną na przerwach i gdy widział, że ktoś mi dokucza, bronił mnie. Maja też była wsparciem i trochę Fabian. Oni też mi pomagali.
          Potem jednak miałam dość. Wyjechałam z rodzicami do Memhis i postanowiłam pokazać sobie, że nie jestem jakąś bezużyteczną szmatą, ale dziewczyną która nie da sobą pomiatać.
          I teraz wspomnienia wróciły. Zacisnęłam pięści i spuściłam głowę. Liczyłam do dziesięciu, bo to mnie uspokajało. Gdy już poczułam się trochę lepiej, wstałam i patrzyłam co robią moi oprawcy.
    - Bierz łopatę i kop - powiedział jeden z nich. Popatrzyłam na niego jak na idiotę i zapytałam.
    - Po co?
    - Jak to po co? Teraz sama sobie kopiesz grób! 
          Mam sobie kopać grób? Szczerze mówią, to trochę się zlękłam. Zaczęłam powoli kopać, co było trudne zważając na to, że było mi zimno i zamarznięta ziemia nie dała się "oszpecić". Po pewnych czasie jednak jakoś mi poszło. Kopałam chyba z dwie godziny, kiedy moja ciekawość zwyciężyła i postanowiłam zapytać.
    - Chcecie mnie zakopać żywcem, czy mnie przynajmniej zastrzelicie? - zapytałam i poczułam wielką gulę w gardle.
    - Właśnie się zastanawiam jak by z tobą skończyć, ale myślę, że już się trochę namęczyłaś, więc wystarczy, że wykopiesz dół, my cię zastrzelimy i będziesz spoczywać w pokoju wiecznym. Amen - oznajmił spokojnie i uśmiechnął się do mnie.
          Chciałam zacząć z powrotem kopać, kiedy mężczyzna podszedł do mnie i zaglądnął do dziury.
    - No, no, no. Dobrze się spisałaś. A teraz pomódl się, bo twój koniec jest bliski - zakomunikował i podszedł do kolegi. Stanęłam więc czekając na mężczyznę, wzięłam głęboki wdech i przeżegnałam się.
    - Panie, proszę, uratuj mnie - wyszeptałam i do oka naleciała mi łza. Wtedy podszedł do mnie mężczyzna i wycelował do mnie. Zamknęłam oczy i czekałam na śmierć. Nagle usłyszałam strzał. Tylko dlaczego ja jeszcze żyję? Otworzyłam więc oczy i zobaczyłam, że w naszą stronę biegnie kilkunastu mężczyzn w czarnych ubraniach i kilku w normalnych. Wtedy jeden podszedł do mnie.
    - Jestem z policji. Zabiorę cię do domu. Chodź ze mną - powiedział i uśmiechnął się do mnie. Poszłam więc w stronę którą mi wskazał. Wsiadłam do samochodu i pojechaliśmy.
       
                                                                                               ***

          Niecałą godzinkę później, znalazłam się pod moim domem. Stali przed nim Lucas, Ethan i oczywiście Ebi. Zaraz tylko gdy samochód się zatrzymał, podbiegłam do nich i ścisnęłam mocno. Poczułam, że płaczę. Dlaczego? Bo myślałam, że już więcej ich nie zobaczę. Gdy ich puściłam zobaczyłam, że po policzku Ethana spłynęła łza.
    - Et, ty płaczesz? - zapytałam zaskoczona.
    - Nie, coś mi wpadło do oka - oznajmił. Podniosłam więc jedną brew do góry i patrzyłam na brata. -= No co? Myślałem, że już więcej cię nie zobaczę.
          Wtedy wszyscy się zaśmialiśmy. Ale o czymś zapomniałaś, a raczej o kimś. O Ebim. Kucnęłam więc i przytuliłam psa.
    - Od dzisiaj zaraz po lekcjach wracasz do domu - zarządził Lucas.
    - Pierwszy raz w życiu muszę się z tobą zgodzić - powiedział Ethan. Popatrzyłam się na nich maślanymi oczkami zapytałam.
    - Ale dlaczego?
    - Dlaczego? Dopiero co wróciłaś z jakiegoś lasu, a już cię porywają - odrzekł Luc. Ja tylko wywróciłam oczami i weszliśmy do domu. Usiadłam na kanapie w salonie i wtedy mi się coś przypomniało.
    - A co z Bartkiem? - zapytałam gwałtownie.
    - Już myślałeś, że nie spytasz. Nie stało mu się nic bardzo poważnego. Jest okropnie poobijany i ma złamany nos.
    - Mogę do niego jechać? - zapytałam
    - Ale może lepiej najpierw się umyj i ubierz - zaproponował Ethan.
    - Dobry pomysł - oznajmiłam i pobiegłam na górę. Szybko wbiegłam do pokoju i zaczęłam szukać czegoś szafie. Zdecydowałam się na białą luźną koszulkę na ramiączkach, na nią jeansową zapinaną koszulę i jeansowe rurki. Wszystko położyłam na łóżku, a sama poszłam do łazienki. Wzięłam szybki gorący prysznic i wyszłam. Ubrałam jeszcze przygotowane wcześniej ubrania i zeszłam na dół. Podeszłam do drzwi i ubrałam kozaki i kurtkę i stanęłam w kuchni.
    - Renesmee melduje się do gotowości do pojechania do Bartka - odrzekłam i zasalutowałam. Moi bracia się zaśmiali.
    - Dobra, idź do samochodu. Zaraz do ciebie przyjdę - powiedział Lucas. Tak też zrobiłam. Usiadłam na miejscu pasażera obok miejsca kierowcy i czekałam na brata. Ten przyszedł chwilkę później i pojechaliśmy.
          Na miejsce dotarliśmy jakieś dziesięć minut później. Powiedziałam bratu, żeby na mnie nie czekał, bo pewnie chwilkę u niego zostanę i wyszłam z samochodu. Podeszłam do drzwi i zadzwoniłam dzwonkiem. Jego dźwięk rozszedł się po całym domu. Po chwili w drzwiach zobaczyłam ojca Bartka?
    - Renesmnee? Nic ci nie jest? Przecież cię porwali - zapytał zdziwiony.
    - Tak, ale policja przyszła w ostatniej chwili. Czy jest Bartek? - zapytałam.
    - Tak, na górze - odpowiedział. Weszłam więc na korytarz, ściągnęłam kurtkę i buty i weszłam po schodach na drugie piętro. Podeszłam do drzwi do pokoju Bartka i powoli je uchyliłam. Chłopak siedział na łóżku i trzymał twarz w dłoniach. Gdy usłyszał zamykające się drzwi, gwałtownie podniósł się z łóżka. Gdy mnie zobaczył, stał przez chwilkę zaskoczony, lecz gdy zrozumiał co się dzieje, na jego twarzy pojawił się uśmiech ulgi. Podbiegł do mnie i podniósł mnie obracając się kilka razy. 
    - Boże! Renesmee! Ty żyjesz! - krzyknął i postawił mnie na ziemi.
    - Jak widać - odrzekłam. Wtedy chłopak ujął moją twarz w dłonie i przybliżył do swojej...

---------------------------------------------------------------------------------------
Stylówka u Bartka :

A teraz sobie poczekacie do najwcześniej poniedziałku. Jutro się muszę uczyć na poprawę kartkówki i muszę zadanie zrobić, więc...Poczekacie.
A teraz się będziecie zastanawiać co dalej xD Jestem okropna mvahahahaha

7 komentarzy:

  1. Ty chyba serio chcesz abym przyszla z siekiera xD
    Jezu, to jest boskie *-*
    Bog zaplac, za takie czeste i zajebiste rodzialy<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale pomyśl...jeśli przyjdziesz z siekierą, to nie będzie żadnych rozdziałów. No chyba, że tego chcesz xD

      Usuń
    2. A skad wiesz ze ci cos nia zrobie? Mam inne plany XD

      Usuń
  2. Rewelacja ;) Ufffff....... ile emocji :).. Och dlaczego akurat teraz- końcówka. Yyyyyyy......Zaraz zaraz zaraz jak to ojciec bohaterki w więzieniu? czy to oznacza, że Renmee została adoptowana i Lucas z Ethanem to nie są jej biologiczni bracia? Wow..... normalnie mnie zatkało..... Chociaż z drugiej strony czasami jest tak, że to adopcyjni rodzice są tak naprawdę prawdziwymi rodzicami niż biologiczni i potrafią kochać i być bardziej oddani niż Ci rodzice, którymi łączą nas więzy krwi . Ta sytuacja w której znalazła Rem bardzo dobrze oddaje te słowa, która napisałam. W tym przypadku to jest jej prawdziwa rodzina :). Ci ludzie dali jej prawdziwy, ciepły kochający dom miłość dzięki której wyrosła na wspaniałą, mądrą, inteligentną dziewczynę/kobietę dla której szczęście innych jest ważniejsze niż jej własne, która staje w obroni słabszych i chorych, która ma wspaniałą cechę jaką jest empatia, ale też zna swoją wartość i nie pozwoli, aby inni nią pomiatali :)Dlatego uważam iż nawet gdyby okazało się, że chłopcy o wszystkim wiedzieli to ona mimo iż będzie być możne na nich zła na początku zrozumie, że to właśnie oni są jej prawdziwą rodziną i, że bardzo ich kocha i nigdy to się nie zmieni :). Zawsze będą razem nie zależnie od tego co się wydarzyło lub wydarzy:D, ponieważ to dzięki swoim adopcyjnym braciom i ich rodzicom znalazła się wśród kochających ludzi, bo gdyby nie oni to być może znalazła by się na ulicy lub odbywała karę w więzieniu jak jej biologiczny ojciec. A tak w ogóle uważam, że osoby, które adoptują dzieci lub są lub są rodziną zastępczą są naprawdę cudowni i wyjątkowi, ponieważ nie każdy potrafi obdarzyć dziecko miłością, które nie jest z nim spokrewnione. To jest piękne<3
    "Ojciec nie musi być biologiczny, ojciec musi być prawdziwy"
    Sitzu M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ci ludzie dali jej prawdziwy, ciepły kochający dom miłość dzięki której wyrosła na wspaniałą, mądrą, inteligentną dziewczynę/kobietę dla której szczęście innych jest ważniejsze niż jej własne, która staje w obroni słabszych i chorych, która ma wspaniałą cechę jaką jest empatia, ale też zna swoją wartość i nie pozwoli, aby inni nią pomiatali :)- uważam, że te słowa idealnie oddają tytuł opowiadania :D
      Sitzu M.

      Usuń
  3. Przychodzę z Miki! W taki momencie przerywać?!
    Że niby mam wytrzymać do poniedziałku? ;c
    Rozdział boski, zajefajny i przecudny *-*

    OdpowiedzUsuń
  4. al;e nie jesteś aż tak okrutna , ja bym zakończyła w momencie gdy o niej wycelowali . :D A Bartek pewnie nic nie zrobi, bo jednak trochę okrutna jesteś. xD
    Zajebisty rozdział. ♥ Dziwne trochę, że Renesmee nie porozmawiała z braćmi o tacie, a tak to świetny. <3

    OdpowiedzUsuń