niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział XI Biały pokój

    - Dobra, a zmieniając temat. Wyjeżdżam.
    - Co? Dlaczego? - zapytałam przestraszona.
    - Wyjeżdżam do Polski, do matki. Wiesz, moi i Bartka rodzice wzięli rozwód i to też jeden z powodów, dla których się przeprowadziliśmy. No i teraz moja matka chce żebym z nią mieszkała. Rozumiesz?
    - No ale kiedy wyjeżdżasz?
    - W niedziele, a sobotę robię imprezę. Masz na niej być obowiązkowo.
    - Jasne. Może Ci pomóc w przygotowaniach?
    - A możesz?
    - Tak
    - No to napiszę Ci SMS o której masz przyjść ok? Andrea pewnie też będzie chciała nam pomóc.
          Wtedy zadzwonił dzwonek. Weszłam do sali i usiadłam z Taylorem. Ten widząc, że nie jestem w zbyt dobrym humorze, trochę się zmartwił.
    - Wszystko ok? - zapytał. Tak, jasne że wszystko dobrze. Zakochałam się w najlepszym przyjacielu, do tego jeszcze przyjaciółka wyjeżdża. No wszystko w jak najlepszym porządku.
    - Tak, nic mi nie jest.
    - Przecież widzę, że coś Ci jest? - to po co się pytasz czy wszystko ok?
    - Nie słyszałeś, że Majka wyjeżdża? - zapytałam.
    - Aaaa, to o to chodzi?
    - Panie Huber. Poflirtuje pan sobie na przerwie. Teraz proszę słuchać - oznajmił nauczyciel. Flirtuje? My tylko gadamy. Masakra. Przez resztę lekcji porozumiewaliśmy się pisząc do siebie kartki. Gdy zadzwonił dzwonek wszyscy wybiegli z sali jak najszybciej. Ja także wyszłam. Teraz miałam mieć biologię na drugim piętrze. Weszłam więc po schodach i już uchylałam drzwi do sali 23. Nikogo w niej nie było. Usiadłam więc w ławce i czekałam na dzwonek. Kiedy zadzwonił wszyscy szybko weszli do sali. Tym razem siedziałam z Alanem.
          Po lekcjach poszłam spacerkiem do domu. Szłam obok parku. Nagle zobaczyłam, że parku jest Bartek i...całuje się z jakąś dziewczyną. Po moim policzku poleciała łza. W pewnym momencie byłam cała zalana łzami. Zaczęłam biec przed siebie. Sama nie wiedziałam gdzie.

Co wydarzyło się naprawdę. Oczami Bartka:

          Szedłem przez park i pisałem SMS-y z Oliverem. Nagle podbiegłam do mnie jakaś dziewczyna. Wyglądała, jak lalka barbie. Boże, jak ja takich lasek nienawidzę. Tona pudru na pysku i piega po całym mieście. Zaraz, zaraz. O boże! To ta co cały czas za mną lata. Kiedy ona da mi spokój?
    - Barteeeek! Tu jesteś kochanie! - zawołała i podbiegła do mnie. Jak ona może w 15-centymetrowych szpilkach biegać?
    - Nie gadaj do mnie kochanie! Nie chodzimy ze sobą - oznajmiłem trochę wkurzony.
    - Ale może się to zmienić - powiedziała i uśmiechęła się. Wtedy podeszła do mnie i mnie pocałowała. Byłem tym zaskoczony. Gdy zrozumiałem co ona robi, odepchnąłem ją.
    - Co ty robisz?! Pojebało Cię?! - krzyknąłem.
    - Przecież podobało Ci się.
    - Nie, nie podobało! - krzyknąłem i odeszłem.

Z powrotem oczami Renesmee :

          Biegłam przed siebie, aż wybiegłam na ulicę. Nagle poczułam mocny ból i upadłam. Dalej pamiętam tylko, że ktoś do mnie wołał.

                                                              ***

          Obudziłam się w białym pokoju. Trochę mnie to zdziwiło. Nagle do pokoju wszedł mężczyzna w białym fartuchu.
    - Czy ja umarłam i jestem w niebie? - zapytałam. Mężczyzna się uśmiechnął.
    - Nie, jest pani w szpitalu. Wybiegła pani na drogę i potrącił panią samochód.
    - Ooo... - powiedziałam trochę zawiedziona. Wtedy mężczyzna wziął małą latareczkę i zaczął świecić mi do oczu.
    - Dobrze się pani czuje? Boli panią coś? - Tak! Serce mnie boli.
    - Trochę głowa i brzuch. Czy jest tu mój brat? - zapytałam.
    - Tak, nawet dwóch. Zawołać ich?
    - Gdyby pan mógł.
          Lekarz wyszedł z sali. Chwilkę później wszedł do niej Lucas i Ethan. Lucas usiadł obok mnie na łóżku.
    - Wszystko ok? Jak się czujesz? Coś Cię boli? - zaczął pytać z zatroskaną miną.
    - Nie, nic mi nie jest. Nie martw się tak - zaśmiałam się. Chodź nie miałam do śmiechu. Bartek już znalazł sobie nową dziewczynę. Smutne. - Kiedy mnie wypiszą?
    - Jutro. Jesteś tylko trochę poobijana - odpowiedział Ethan i uśmiechnął się do mnie. - Powinnaś podziękować temu Bartkowi.
    - Za co?
    - To on "poleciał Ci na ratunek" gdy zobaczył, że ten samochód Cię potrącił. Zadzwonił na pogotowie i wgl. - odrzekł. No i co z tego? Każdy by to zrobił. Jak na razie nie chce go widzieć na oczy.
    - Ile spałam? - zapytałam.
    - Około 5 godzin. A wgl. Jeśli chcesz teraz podziękować temu Bartkowi, to on teraz siedzi na korytarzu. Czekał tak odkąd Cię przywieźli do szpitala. - powiedział Ethan. Może jednak mu trochę na mnie zależy? Skoro czekał 5 godzin. Nie! Na pewno mu nie zależy.
    - Aż tak bardzo ucieszył Cię fakt, że ten chłopak czekał w szpitalu? - zapytał Lucas.
    - Co? Nie. Nie chodzi o to. Tylko coś właśnie zrozumiałam. - odpowiedziałam wesoło. Czyli jednak dzięki wypadkowi coś zrozumiałam.
          Chłopcy posiedzieli jeszcze kilka minut i wyszli. Pojechali do domu. Chwilkę później do sali wszedł Bartek. Uśmiechnął się szeroko gdy mnie zobaczył.
    - Co tak wiałaś, jak mnie w tym parku zobaczyłaś? - zapytał i usiadł obok mnie.
    - Nie chciałam przeszkadzać tobie i twojej dziewczynie - odpowiedziałam niechętnie.
    - Dziewczynie? Nie żartuj! Mówiłem Ci o tej babce co za mną cały czas biega? To była właśnie ona. Zaskoczyła mnie tym pocałunkiem. Potem oczywiście ją odepchnąłem i zobaczyłem jak biegniesz i Cię ten samochód potrąca. Potem zadzwoniłem na to pogotowie i przyjechałem.
    - Na prawdę czekałeś tu tak długo?
    - Po prostu...martwiłem się...- wymruczał. Przytuliłam go. On odwzajemnił uścisk. Martwił się? To jest za piękne by było prawdziwe. Uśmiechnęłam się pod nosem i jeszcze bardziej się w niego wtuliłam.
    - Dobra, puść mnie, bo mnie udusisz i ja będę musiał gnić w tym szpitalu z powodu niedotlenienia - oznajmił.
    - P-przepraszam - odpowiedziałam i go puściłam. Poczułam, że się rumienie.
    - Wiesz, ja będę musiał już iść. Majka zaraz zacznie się wypytywać gdzie byłem.
    - Dobra, ale nie mów jej nic. Zaraz zacznie się martwić, przyjedzie tu i będzie mnie męczyć.
    - Rozumiem Cię. Nic nie powiem. - powiedział i uśmiechnął się. Jeszcze się pożegnaliśmy i wyszedł.

                                                                 ***

    - Wsiadaj - powiedział Lucas i otworzył mi drzwi do samochodu. Wreszcie mnie wypisali z tego szpitala. Na szczęście zdążę na bal, bo jest dopiero 10.32. Taylor przyjeżdża po mnie o 18.30. Wsiadłam do samochodu, a za mną Lucas. Wziął zwolnienie z pracy, żeby po mnie przyjechać.
          Jechaliśmy około 15 minut. Gdy dojechaliśmy Lucas wysiadł z auta i otwarł mi drzwi. Pomógł mi wyjść. No i jak go nie kochać, jak on taki troskliwy? Jestem tylko troszkę poobijana, a on się zachowuje jakby mi nogi amputowali.
          Weszłam do domu i poszłam do pokoju przygotować ubranie na bal.

6 komentarzy:

  1. Jaka szkoda, że Majka wyjeżdża :( Polubiłam ją.
    Rozdział wyszedł Ci cudownie :D
    Andrea - moje imienniczka ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział po prostu piękny<3, aż się wzruszyłam...... Szkoda, że Maja wraca do Polski.Mam nadzieję, że ta rozłąka nie będzie miała żadnego znaczenia i dalej będą w stałym kontakcie? tak jak Rem mimo przeprowadzki do Niemiec dalej utrzymuje znajomość ze wszystkimi osobami ze starej szkoły w Memphis prawda?
    "Nie kilometry dzielą ludzi lecz obojętność"- trudno jest czasami utrzymać tę starą przyjaźń/miłość nie mieszkając w tym samym kraju, mieście i czasami to co nas łączyło z daną osobą nie jest wstanie przetrwać próby czasu, Ale jeśli Ci zależy na tej osobie i tej osobie również zależy to dzielące Was kilometry nie mają najmniejszego znaczenia :D. Sitzu M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i już nie mogę się doczekać co będzie się działo na balu:-) i imprezie :D.
      Sitzu M.

      Usuń
  3. Cudny rozdział. ♥ Może Majka pozna ludzi z Amorisa? :D A ogólnie szkoda, że wyjeżdża. :c a na końcu jest ' otwarł ' nie wiem czy celowo, ale wiesz. xD Jeszcze raz świetny rozdział. ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział! :D
    Szkoda że Majka wyjeżdża ;(
    Mam nadzieje że będą utrzymywać kontakt :P

    OdpowiedzUsuń